STEFANOWICE :: Czeczeńska rodzina znalazła schronienie w leśniczówce

Chcą normalnie żyć


W gościnnych progach leśniczówki Emaus rodzina Dżamaldin znalazła spokój i poczucie bezpieczeństwa.


Mirosława Majerowicz-Klaus nawet przez chwilę nie miała wątpliwości, że rodzinie trzeba pomóc.


Zbyt wiele wycierpieli, by iść dalej. W leśniczówce w Stefanowicach pod Zbąszyniem znaleźli pomoc, zrozumienie, ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Trzyosobowa czeczeńska rodzina - Kamisa, Pasza i 3 letni Emi Dżamaldi - od miesiąca mieszkają w ośrodku terapeutycznym "Emaus" Mirosławy Majerowicz - Klaus. Tu starają się zapomnieć o tragedii, która ich spotkała i rozpocząć życie od nowa.
- Jechałam samochodem, gdy usłyszałam o potwornej tragedii, która spotkała Kamisę - mówi Mirosława Majerowicz-Klaus, właścicielka Ośrodka Psychoterapii Małżeństwa i Rodziny, leśniczówka Emaus w Stefanowicach. - Odnaleziono ją i 3 letniego synka, a trzy starsze córki zginęły po wyczerpującej ucieczce z Czeczeni. W radio powiedziano, że gdy Kamisa dojdzie do siebie będzie mogła starać się o status uchodźcy lub zostanie deportowana do Czeczeni. Pomyślałam, że nie może być nic gorszego niż powrót do kraju, z którego w takiej desperacji uciekła. Zadzwoniłam do radia i powiedziałam, że mogę ją przyjąć do siebie.
Jak się później okazało, był to jedyny telefon, w którym oferowano pomoc. Później sprawy potoczyły się już bardzo szybko. Po spotkaniach z pracownikami departamentu do spraw uchodźców i sprawdzeniu warunków, w jakich miałaby zamieszkać Kamisa z Emi zdecydowano o oddaniu ich pod opiekę terapeutyczną.
- Tuż przed przyjazdem okazało się, że do Kamisy dołączył jej mąż Pasza. Zapytano czy przyjmę ich razem. Od razu się zgodziłam, bo nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Od czasu ich przyjazdu 21 września bardzo się ze sobą żżyliśmy, zaprzyjaźniliśmy. To bardzo sympatyczni, pogodni i pracowici ludzie.

Przeszli przez piekło
W drodze do Polski Kamisa straciła trzy córki w wieku 6,10 i 13 lat. Zmarły z wycieńczenia. Przewodnicy obiecali im, że podróż potrwa co najwyżej kilka godzin, a sami będą mieli do przejścia około 2 km. Mieli zostać przewiezieni na Słowację. Stamtąd planowali dotrzeć do Austrii i dalej do Szwecji, gdzie łatwiej o status uchodźcy. Pasza miał dołączyć do rodziny później. Był dla przewodników zakładnikiem na wypadek, gdyby Kamisa chciała ich wydać. Kamisa zabrała tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Gdy wyjeżdżała w Czeczeni było 40 stopni Celsjusza. Podróż okazała się koszmarem. Wraz z córkami została wysadzona w górach i zdana na własne siły. Szli w deszczu i silnym wietrze, przeprawiając się przez liczne potoki. Przeżył tylko maleńki Emi, którego Kamisa niosła na ramionach.
- Powoli dochodzą do siebie po tragedii, która ich spotkała - mówi M. Majerowicz- Klaus. - . W terapii pomaga nowe miejsce, w którym się znaleźli. Chcieliby życie rozpocząć od nowa.
- Chcemy normalnie żyć -mówi Kamisa. - Bardzo chętnie podejmiemy pracę. Ja kiedyś pracowałam jako ekspedientka. Mąż ma wszystkie kategorie prawa jazdy. Potrafi też naprawiać auta. Jest po technikum piekarskim. Wystarczy nam niewielkie mieszkanie, najlepiej w Wolsztynie, bo to miasto nam się najbardziej podoba i jest niedaleko Stefanowic, w których mieszkają nasi przyjaciele. Jesteśmy pod wrażeniem pięknych obiektów, jezior i miłych ludzi, których tam spotkaliśmy.

Czekają na status uchodźców
W poniedziałek M. Majerowicz - Klaus zamierza się spotkać z burmistrzem Wolsztyna i porozmawiać o pomocy dla czeczeńskiej rodziny.
- Na razie umówiliśmy się tylko na spotkanie - mówi burmistrz Wolsztyna Andrzej Rogozinski. - Na pewno rozważymy propozycję pomocy, jeżeli z taką się do nas zwróci rodzina z Czeczeni. Na razie trudno mówić o konkretach, ponieważ czekają oni na uzyskanie statusu uchodźców.
Zwykle procedura trwa nawet pół roku, ale prezydentowa Maria Kaczyńska obiecała ją przyspieszyć. M. Majerowicz -Klaus liczy na to, że uda się zakończyć ją w dwa miesiące. Nie wyobraża sobie, by czeczeńska rodzina mogła wrócić do kraju. - Są wszelkie przesłanki ku temu, by przyznać rodzinie Dżamaldin status uchodźców. Oprócz dachu nad głową potrzebne jest im praktycznie wszystko, od ubrań począwszy po sprzęt gospodarstwa domowego i meble. Uciekając z Czeczeni zostawili wszystko.

Życie w ciągłym strachu
Co spowodowało, się Dżamaldi zdecydowali się na przekroczenie zielonej granicy?
- O wyjeździe myśleliśmy od dawna - mówi Kamisa. - Planowaliśmy już to zrobić w 2002 roku, ale wtedy zachorowała mama Paszy i postanowiliśmy zostać. Dopiero po jej śmierci wróciliśmy do tego zamiaru. To postanowienie spotęgowało uprowadzenie Paszy przez kadrowców w ubiegłym roku. Przez dłuższy czas nie miałam o nim żadnych wieści. Chorowała też średnia córka, a na uzyskanie pomocy nie było żadnych szans. Zdecydowaliśmy, że tak dalej żyć nie można, bo dla naszych dzieci nie ma tam żadnej przyszłości. Legalnie również można wyjechać, ale dotyczy to tylko pojedynczych osób i jest bardzo kosztowne. Rodzina nie jest w stanie się stamtąd wydostać.
- Wychodząc z domu nie można być pewnym, że się do niego wróci. Ludzie giną w niejasnych okolicznościach. Wszyscy żyją w ciągłym strachu. Wielu młodych ludzi umiera na zawały. Brakuje pracy, a przede wszystkim wynagrodzenia za nią. Pasza pracował jako kierowca, ale do domu przynosił niewiele. To, co zarobił jednego dnia następnego musiał wydać na paliwo. Miesięczny zasiłek, który otrzymywałam na dzieci wystarczał na kupienie małemu rajstopek. Jak sobie radziliśmy? Podobnie jak innym pomagała rodzina. Kupowaliśmy taniej rzeczy na bazarze. Najgorzej było z uzyskaniem pomocy medycznej. Średnia córka miała poważną skoliozę, a lekarze nie chcieli jej pomóc. Nit tak nie zrobi nawet zastrzyku za darmo, nie ma antybiotyków. Dostępne są tylko ziołowe mieszanki. By otrzymać pomoc trzeba jechać do Moskwy i słono zapłacić, a i tak nie wiadomo czy otrzyma się pomoc.
Czeczeni nadal utożsamiani są z terrorystami. Zdaniem Dżamaldi kraj opuściło już bardzo wiele osób, także z ich rodziny. Co prawda mieli w planach wyjazd do Szwecji, ale postanowili zostać w Polsce. To tu po raz pierwszy w swojej wędrówce do wolności znaleźli ciepło, zrozumienie i poczucie bezpieczeństwa.

Wiele osób chce pomóc czeczeńskiej rodzinie
Uczą się polskiego
Czeczeńska rodzina mieszkająca w podzbąszyńskich Stefanowicach, o której pisaliśmy przed tygodniem w miniony piątek rozpoczęła naukę j. polskiego. Lekcji Kamisie i Paszy oraz ich synkowi Emi udziela Bożena Mizerka, polonistka z Gimnazjum w Chrośnicy, mieszkająca także w Stefanowicach. Pojawiły się także konkretne oferty pomocy. Jeden z wolsztyńskich przedsiębiorców zaoferował też pracę dla Paszy w charakterze kierowcy.
- Zebraliśmy bardzo dużo ofert pomocy - mówi Mirosława Majerowicz-Klaus, opiekująca się czeczeńską rodziną. - Wiele osób chce wspomóc rodzinę wpłatami pieniężnymi. Po wielu próbach udało nam się w końcu założyć specjalne konto dla Kamisy, na które będzie można wpłacać pieniądze.

Numer konta Kamisy podamy w kolejnym numerze gazety. Można go także uzyskać telefonując do ośrodka, w którym przebywa rodzina Dżamaldin 068 384-17-43.

 

Podziel się swoim zdaniem

danka@poznan.home.pl  Tel: 600 651 952

Danuta Rogozinska-Rzepa

Fot. Danuta Rogozinska-Rzepa
(Dzień Wolsztyński 2007)

powrót