Dzwonią do mnie, do redakcji "GL", mieszkańcy Zbąszynia i proszą o pomoc.
Mają zwykle typowe kłopoty cywilizacyjne. Uciążliwy ruch na ulicach, parkowanie
samochodów, śmieci na mieście, niszczejący w centrum gmach tzw. domu ludowego,
sypiące się kamienice. Pomagam ile mogę.
Wiem, że i samorząd lokalny próbuje się starać zaradzić problemom. Łata
dziury w ulicach, buduje kolejne 134 metry chodnika, zapowiada 30-milionową
obwodnicę i luksusowy ośrodek w parku z torem narciarskim na jeziorze.
Jednakże walcząc z kłopotami i szukając rozwiązań samorząd zapomina o...
ludziach! Dla urzędu stają się wręcz abstrakcją. Konkretem zaś jest: temat
obwodnicy, temat toru nartowego, jak mawia burmistrz, i setki tematów
do odhaczenia. Nie wśród tematów miejsca na ludzi. Tymczasem główną inwestycją
samorządu powinni być obywatele (właśnie paru wartościowych ucieka z ratusza),
zwłaszcza rodzima młodzież, którą winno się po studiach przyciągać "do
stron ojczystych".
Siła Wolsztyna bierze się ze słynnego w regionie ogólniaka (czyli z inwestycji
w ludzi!). Od zakończenia I wojny światowej szkoła ta kształci uczniów,
którzy po studiach często wracają nad Dojcę, tutaj pracują i dadzą się
pokroić za swe miasto.
W Zbąszyniu nie ma dziś ośrodka skupiającego ludzi myślących perspektywicznie.
Liceum ma dopiero 15 lat, choć kiedyś może będzie miało 50 - o ile przetrwa!
Gdyż nad Obrą nie myśli się (bo kto), że w pierwszej kolejności trzeba
inwestować w osobników z dużym mózgiem, a dopiero potem w obwodnicę lub
tory nartowe. Jeśli bowiem pojawią się mądrzy, zaangażowani obywatele,
to znajdą rozwiązanie dla najtrudniejszych spraw. A jeżeli sami nie dadzą
rady, poszukają zbąszynian, którzy pracują na uniwersytetach, w ministerstwach
i coś potrafią.
Tylko po co ja to piszę...
|