Koźlarski festiwal?

Rozmowa z Leonardem Śliwą, wiceprezesem Stowarzyszenia Muzyków Ludowych


LEONARD ŚLIWA 53 lata,
    technik wodnych melioracji,
    żona Maria Magdalena,
    dzieci: Justyna i Małgorzata,
     wnuk Antoś


- Trwa dyskusja o Biesiadzie Koźlarskiej. Jakie jest pańskie zdanie na ten temat?
- Uważam, że dotychczasowa formuła już się przeżyła i trzeba znaleźć inny sposób przeprowadzenia imprezy. Mam wrażenie, że ostatnie biesiady zrobiły się za bardzo konfrontacyjne.

- Co to znaczy? Kto z kim się konfrontował?
- Niepotrzebnie doszło do rywalizacji na linii starsi - młodzież. Trzeba z tego impasu znaleźć wyjście, gdyż z jednej strony biesiada, jak nazwa wskazuje, musi być spotkaniem dorosłych, z drugiej nie powinno się uronić dorobku Henryka Skotarczyka, który wypuścił wielu dobrze przygotowanych uczniów zarówno szkoły muzycznej, jak i z Podmokli Małych, gdzie prowadzi zajęcia.

- Ci uczniowie to podstawa wielu kapel, które tworzą się w Regionie Kozła.
- Oczywiście! Ponadto - czego nie ma gdzieś indziej - widać, iż nasza młodzież ciągnie do folkloru, nie wstydzi się ćwiczyc i grać na sierszenkach lub kozłach
w epoce komórek i komputerów. Myśle, że jest to zjawisko w szerszej skali rzadko spotykane; być może mamy tu do czynienia z jakimś fenomenem na skalę ogólnokrajową.

- Trzeba zatem docenić i zauważać młodzież, zgoda. Lecz co z formułą biesiady? Czy młodzi mieszczą się w niej?
- Kiedy dyrektor Janiszewski wymyślił biesiady, była to początkowo forma podziękowania dla tych, którzy brali udział w cymprze. Zatem odbywała się prawdziwa biesiada, granie, ucztowanie między dorosłymi, nierzadko zakrapiane, gdyż w końcu to się mieścilo w tradycji, po drugie chodziło o osoby dorosłe.
Dziś musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: czy biesiady mają być spotkaniami przy golonce, bigosie i piwie?

- Własnie o to pana pytam.
- Nie mam gotowej odpowiedzi. Uważam, podobnie jak inni, którzy się na ten temat wypowiadali, że trzeba usiąść do stołu i rozmawiać. Ale nie ma co bić piany, tylko należy dokonać ustaleń i do roboty. Być może te nasze, mimo wszystko zamknięte, biesiady powinny się przekształcić w otwarte dla szerokiej publiczności festiwale. Dwudniowe! Z udziałem młodszych i starszych.

- No właśnie, czy pana nie dziwi, że mająca 30-letnią tradycję, niepowtarzalna impreza koźlarska w kraju, jest imprezą gminną, bo nawet nie Regionu Kozła?
- Jako zbąszynianin, choć mieszkający w Wolsztynie, sądze, iż biesiada powinna stanowić najwiekszą dzwignię promocyjną mojej gminy. Tymczasem tak nie jest, choć w pewnym czasie poprzedni dyrektor ZOK-u Robert Kamiński próbował jej nadać charakter międzynarodowy. Ale to był jeszcze okres, gdy miasto leżało
w województwie zielonogórskim, łatwo było o kontakt np. z Lużyczanami, dużą pomoc dawał dyrektor zielonogórskiego RCAK-u Gerard Nowak. Ja mam jeszcze inny przykład, że nie potrafimy "sprzedaćc" własnej tradycji. Otóż byłem na początku marca w Poznaniu i na co trafiłem - na wileńskie Kaziuki! Obserwuje też świętowanie u nas patrona Irlandii - św. Patryka. Nie mam nic przeciwko Kaziukom lub św. Patrykowi, przeciwnie, bardzo mi się to podoba, ale gdzie
u licha nasze święto?! Dlaczego nie robi się na cały kraj "szumu" z powodu święta koźlarzy?

- Rozumiem, że włączy się pan do burzy mózgów na temat przyszłych biesiad?
- Uważam, że o kształcie biesiad nie powinna decydować jedna czy dwie osoby, tylko zespół. Może należałoby powołać radę kultury przy zbąszyńskim samorządzie lub w ramach Regionu Kozła? Jeśli zostanę zaproszony do takiego grona, na pewno nie odmówię.

- Dziekuję.

DYSKUSJA TRWA

Na temat minionych biesiad i propozycji na przyszłość wypowiadali się:
Wojciech Winiarz, Katarzyna Kutzmann-Solarek, Rafał Suchorski, Henryk Skotarczyk, Janusz Jaskulski, Marcin Szczechowiak.

 

Podziel się swoim zdaniem

teren@gazetalubuska.pl   Tel: 068 324 88 54

EUGENIUSZ KURZAWA
Fot. Tomasz Gawałkiewicz

(Gazeta Lubuska, 2005)