|
|
Żona modna
"A ponieważ dostałeś coś tak drogo
cenił,
Winszuję, panie Pietrze, żeś się już
ożenił".
"Bóg zapłać"."Cóż to znaczy? Ozięble
dziękujesz,
Alboż to szczęścia swego jeszcze nie
pojmujesz?
Czyliż się już sprzykrzyły małżeńskie
ogniwa?"
"Nie ze wszystkim; luboć to zazwyczaj
tak bywa,
Pierwsze czasy cukrowe". "Toś pewnie
w goryczy?"
"Jeszczeć!" "Bracie, trzymaj więc,
coś dostał w zdobyczy!
Trzymaj skromnie, cierpliwie, a milcz
tak jak drudzy,
Co to swoich małżonek uniżeni słudzy,
Z tytułu ichmośćiowie, dla oka dobrani,
A jejmość tylko w domu rządczyni i
pani,
Pewnie może i twoja?" "Ma talenta śliczne:
Wziąłem po niej w posagu cztery wsie
dziedziczne,
Piękna, grzeczna, rozumna"."Tym lepiej".
"Tym gorzej.
Wszystko to na złe wyszło i zgubi mnie
wsporzej;
Piękność, talent wielkie są zaszczyty
niewieśćie,
Cóż po tym, kiedy była wychowana w
mieśćie".
"Alboż to miasto psuje?" "A któż wątpić
może.?
Bogdaj to żonka ze wsi!" " A z miasta?"
"Broń Boże!
Źlem tuszył, skorom moją pierwszy raz
obaczył,
Ale żem to, co spostrzegł, na dobre
tłumaczył,
Wdawszy się już, a nie chcąc dla damy
ohydy,
Wiejski tygrys, wzdychałem do mojej
Filidy.
Dziwne były jej gesta i misterne wdzięki,
A nim przyszło do szlubu i dania mi
ręki,
Szliśmy drogą romansów, a czym się
uśmiechał,
Czym się skarżył, czy milczał, czy
mówił, czy wzdychał,
Widziałem, żem niedobrze udawał aktora,
Modna Filis gardziła sercem domatora.
A ja byłbym ją wzgardził; ale punkt
honoru,
A czego mi najbardziej żal, ponęta
zbioru,
Owe wioski, co z mymi graniczą, dziedziczne,
Te mnie zwiodły, wprawiły w te okowy
śliczne.
Przyszło do intercyzy. Punkt pierwszy:
że w mieśćie
Jejmość przy doskonałej francuskiej
niewieście,
Co lepiej(bo Francuzka)potrafi ratować,
Będzie mieszkać, ilekroć trafi się
chorować.
Punt drugi:chociaż zdrowa czas na wsi
przesiedzi,
Co zima jednak miasto stołeczne odwiedzi.
Punkt trzeci:będzie miała swój ekipaż
własny.
Punkt czwarty:dom się najmnie wygodny,
nieciasny,
To jest apartament paradne dla gości,
Jeden z tyłu dla męża, z przodu dla
jejmośćci.
Punkt piąty: a broń Boże!Zląkłem się.
A czego?
<<Trafia się-rzekli krewni-że
z zdania wspólnego
Albo się węzeł przerwie, albo się rozłądzy!>>
<<Jaki węzeł?>> <<Małżeński.>>
Rzekłem:<< Ten śmierć kończy.>>
Rozśmieli się z wieśniackiej przypomni
prosty.
I tak płacąc wolnością niewczesne zaloty,
Po zwyczajnych obrządkach rzecz poprzedzających
Jestem wpisany w bractwo braci żałujących.
Wyjeżdżamy do domu. Jejmość w złym
humorach:
<<Czym pojedziem?>> <<Karetą.>>
<<A nie na resorach?>>
Daliż ja po resory. Szczęściem kasztelanic,
Co karetę angielską sprowadził z zagranic,
Zgrał się co do szeląga. Kupiłem. Czas
siadać.
Jejmość słaba. Więc podróż musimy odkładać.
Zdrowa jejmość, zajeżdza angielska
kareta.
Siada jejmość, a przy niej suczka faworyta.
Kładą skrzynki, skrzyneczki, woreczki
i paczki,
Te od wódek pachnących, tamte od tabaczki,
Niosą pudło kornetów, jakiś kosz na
fanty;
W jednej klatce kanarek,co śpiewa kuranty,
W drugiej sroka, dla ptaków jedzenie
w garnuszku,
Dalej kotka z kocięty i mysz na łańcuszku.
Chcę siadać, nie masz miejsca; żeby
nie zwlec drogi,
Wziąłem klatkę pod pachę, a suczkę
na nogi.
Wyjeżdżamy szczęśliwie, jejmość siedzi
smutna,
Ja milczę, sroka tylkowrzeszczy rezolutna.
Przerwała jejmość myśl:<<Masz
waćpan kucharza?>>
<<Mam moje serce!Proszę się tych
prostactw oduczyć!>>
Zamilkłem. Trudno mówić, a dopieroż
oduczyć!>>
Zamilkłem. Trudno mówić, a dopieroż
mruczyć.
Więc milczę. Jejmość znowu o kucharza
pyta.
<<Mam mościa dobrodziejko.>>
<<Masz waćpan stangryta?>>
<<Wszak nas wiezie.>> <<To
furman. Trzeba od parady
Mieć inszego. Kucharza dla jakiej sąsiady
Możesz waćpan ustąpić.>> <<Dobry.>>
<<Skąd?>> <<Poddany.>>
<<To musi być zapewne nieoszacowany-
Musi dobrze przypiekać, raczuszki,
łazanki,
Do gustu pani wojskiej, panny podstolanki,
Ustąp go waćpan; przyjmą pana Matyjasza,
Może go i ksiądz pleban użyć do kiermasza.
A pasztetnik?>> <<Umiał ci i
pasztetników modnych
Trzeba i cukiernika. Serwis zwieściadlany
Masz waćpan i figurki piękne z porcelany?>>
<<Nie mam.>> <<Jak to być
może? Ale juz rozumiem
I lubo jeszcze trybu wiejskiego nie
umiem,
Domyślam się. Na wety zastawiają półki,
Tam w pięknych piramidachkrajanki,
gomółki,
Tatarskie ziele w cukrze, imbier chiński
w miodzie,
Zaś ku większej pociesze razem i wygodnie
W ładunkach bibułowych min kandyzowany,
A nz wierzchu toruński piernik pozłacany.
Szkoda mówić, to pięknie, wybornie
i grzecznie
Ale wybacz mi waćpan, że się stawię
sprzecznie.
Jam nie godna tych porad, takiej wspaniałośći.>>
Zmilczałam, wolno było żartować jejmośći.
Wjeżdżamy już we wrota, spojrzała z
karety:
<< A pfe, mospanie;
parkan, czemu nie sztakiety?>>
Wysiadła, a z nią suczka i kotka i
myszka;
Odepchnęła starego szafarza Franciszka,
Łzy mu w oczach stanęły, jam westchnął.
W drzwi wchodzi.
<< To nasz ksiądz pleban!>> <<Kłaniam.>>Zmarszczył
się dobrodziej.
<<Gdzie sala?>> <<Tu jadamy.>>
<<Kto widział tak jadać!
Mała izba, czterdziestu nie może tu
siadać.>>
Aż się wezdrgnął Franciszek, skoro
to wyrzekła,
A klucznica natychmiast ze strachu
uciekła.
Jam został. Idziem dalej.<<Tu
pokój sypialny.>>
<<A pokój do bawienia?>> <<Tam,
gdzie i jadamy.>>
<<To być nigdy nie może! A gabinet?>>
<<Dalej.
Ten będzie dla waćpani, a tu będziem
spali.>>
<<Spali? Proszę, mospanie, do
swoich pokojów.
Ja muszę mieć osobne od spania, od
strojów,
Od książek, od muzyki, od zabaw prywatnych,
Dla panien pokijowych, dla służebnic
płatnych.
A ogród?>> <<Są kwatery z bukszpanu,
ligustru,
To niemczyzna. Niech będą z cyprysów
gaiki,
Mruczące pokamyczkach gdzieniegdzie
strumyczki,
Tu kiosk, a tu meczecik, holenderskie
wanny,
Tu domek pustelnika, tam kościół Dyjanny.
Wszystko jak od niechcenia, jak od
igraszki.
Belwederek maleńki, klateczki na ptaszki,
A tu słowik miłośnie szczebioce do
ucha,
Synogarlica jęczy, a gołąbek grucha,
A ja sobie rozmyślam pomiędzy cyprysy
Nad nieszczęściem Pameli albo Heloisy...
Uciekłem, jak się jejmość rozpoczął
zżymać,
Już też więcej nie mogłem tych bajek
wytrzymać,
Uciekłem. Jejmość w rządy. Pełno w
domu wrzawy,
Trzy sztafety w tygodniu poszło do
Warszawy,
W dwa tygodnie już domu i poznać nie
może,
Jejmość w planty obfita, a w dziełach
przemożna,
Z stołowej izby belki wyrzuciwsze stare,
Dała sufit, a na nim Wenery ofiarą,
Już alkowa złocona w sypialnym pokoju,
Gipsem wymarmurzony gabinet od stroju.
Poszły słojki z apteczki, poszły w
konfitury,
A nowym dziełem kunsztu i architektury
Z półek szafy mahoni, w nich ksiązek
bez liku,
A wszystko po francusku; globus na
stoliku,
Buduar szklni sie złotem, pełno porcelany,
Stoliki marmurowe, zwierściadlane ściany.
Zgoła przeszedł mój domek warszawskie
pałace,
A jz w kącie, nieborak, jak płaczę,
tak płaczę.
To mniejsza, lecz gdy hurmem zjechali
się goście,
Wykwintne kawalery i modne imośćie,
Bal, maski, trąby, kotły, gromadna
muzyka,
Pan szambelan za zdrowie jejmości wykrzyka,
Pan adiutant wypija moje stare wino,
A jejmość, w kącie siedząc z panią
starościną,
Kiedy się ja uwijam jako jaki sługa,
Coraz na mnie pogląda, śmieje się i
mruga.
Po wieczerzy fajerwerek. Gośćie patrzą
z sali;
Wpadł szmermel między gumna, stodoła
się pali.
Ja wybiegam, ja gaszę, ratuję i płaczę,
A tu brzmią coraz głośniej na wiwat
trębacze.
Powracam zmordowany od pogorzeliska,
Nowe żarty, przymówki, nowe pośmiewiska.
Siedzą goście, a coraz więcej ich przybywa,
Przekładam zbytniekspens, jejmość zapalczywa
Z swoimi czterma wsiamiodzywa się dwornie.
<I osiem nie wystarczy>>-przekładam
pokornie.
<<To się wróćmy do miasta.>>Zezwoliłem
jedziem;
Juz tu od kilku niedziel zbytkujem
i siedziem.
Już...ale dobrze mi tak, choć frasunek
bodzie,
Cóż mam czynić/ Prózny zal, jak mówią,
po szkodzie".
|
|