- Gdyby jednak taka postać jak pan, wrośnięta korzeniami
w miasto, gdzieś chociaż przypadkowo nadwyrężyła prawo, negatywna opinia
wlokłaby się chyba przez pokolenia.
- Prawda. Dlatego w tego rodzaju, jak to sie mówi, tradycyjnych społecznościach
ludzie bardziej się pilnują, a w konsekwencji mniej jest różnych problemów,
afer, przestępstw. W dawnym woj. zielonogórskim sądowy rejon wolsztynski,
do którego należeliśmy obok Babimostu, Siedlca, Wolsztyna, miał najniższe
wskaźniki przestępstw.
- Jakim zatem miastem jest Zbąszyń? Wiemy, że spokojnym,
tradycyjnym, religijnym?
A z charakteru działalności jego mieszkańców?
- Nie wiem, czy da się dokładnie określić. Przed wojną było jasne - był
graniczny i kolejarski.
Teraz z tej graniczności pozostały raczej peryferie, raz Poznania, innym
razem Zielonej Góry,
czyli gdy szło o załatwienie czegoś, nasz fyrtel był zawsze na końcu.
No i na dodatek na "Z".
Mówiło się, i zresztą nadal się mówi, że jesteśmy ośrodkiem turystycznym.
Myślę, że to prawda
- w skali powiatu. Nie ma porządnej bazy turystycznej, nie ma atrakcyjnej
oferty dla turysty.
- Przez pewien okres cechą charakterystyczną dla
miasta była hodowla nutrii.
- Rzeczywiście, był wręcz szał na nutrie, niemal na każdym podwórku, w
każdym ogródku stawiano klatki. Przyjezdnych intrygowala ubojnia nutrii.
To już przeszłość.
- Zbąszyniacy lubią mieć "coś przy domu". Trzy
kury, dwa króliki, co z kolei owocuje zabudową podwórek, powstają drewniane
klitki...
- Ale już coraz rzadziej widać na ulicy ów typowy dla przeszłości zestaw:
rower, do którego doczepiony jest dwukołowy wózek z rączka na bagażniku
i wypełniony trawą dla królików.
- Jak wygląda dzień typowego zbąszyniaka?
- Rano wstaje i idzie do pracy, jeśli ją ma. Po pracy wraca do domu. Nic
nadzwyczajnego.
- A sobota i niedziela?
- W sobotę przede wszystkim się sprząta, w domu i przed domem. Kiedyś,
gdy jeszcze były bruki, trzeba było starym nożykiem wydłubywać trawą przed
swoim domem. Obecnie trzeba by pojechać do Przyprostyni, żeby zobaczyć
jak się zamiata chodnik przed posesją. No a potem...
- ... pogawędki sąsiadów na ławeczce?
- Ależ gdzie tam - potem grill albo wyskok do knajpki, latem plaża, wyjazd
z miasta.
Musimy jeszcze pamiętać o czterech kompleksach ogródków działkowych w
samym mieście,
to jest domena starszych.
- Mówimy o miejscowych tradycjach, a dowiaduję
się o grillach. Przecież nie taki jest Zbąszyń!
- Taki też jest. Ludzie ogladają telewizję, widzą inny świat, a mając
samochody chcą go dotknąć.
- Jak daleko stąd do Europy?
- Blisko. Na zakupy, przykładowo, jeździ się do Frankfurtu nad Odrą. Sądzę,
ze moi krajanie nie mają kompleksu Europy. Proszę bardzo, z okien widać
domek, gdzie zamieszkują Holendrzy,
na ulicy można spotkać Duńczyka Amdiego, kurczaki kupić u Araba, zaś w
kościele spotkać czarnoskórego męża zbąszynianki. Nawet nie zauważyliśmy,
jak po rozpadzie PRL-u wszystko powoli wróciło na stare, zarazem nowocześniejsze
już tory.
- Po co jeździć do Frankfurtu, skoro zaopatrzenie
sklepów w mieście jest takie, że chyba wszystko można nabyć na miejscu?
- Bo też nie idzie o same zakupy, ale o wyjazd, rodzaj przygody. To także
nobilitacja.
Za wszystkim zaś czai się snobizm. Fakt, że u nas można wiele kupić, ale
dobrze jest zaszpanować, że coś "kupiłem w Poznaniu", "w Wolsztynie"...
- W Wolsztynie słyszalem to samo narzekanie, że
miejscowi wyjeżdzają i nie dają zarobić lokalnym kupcom.
- No właśnie, bo tak jest, mentalność ludzka jest w pewnych sprawach niezmienna.
- Wróćmy jeszcze do zwyczajów, został nam opis
niedzieli.
- W niedziele idzie się do kościola.
- Slyszałem, że w swoim czasie modne były wyjazdy
do Łomnicy.
- Także do Chrośnicy, do Chlastawy, gdzie uczęszcza część Nądni, a teraz,
gdy lubiany wikary Roman ze Zbąszynia poszedł do Chobienic, pewnie będzie
moda na Chobienice. Ale do tematu. Po kościele jest obiad, oczywiście
rosół z kury z własnym makaronem, na drugie schabowy
z kapustą. Po obiedzie odpoczynek. Wreszcie podwieczorek - słodkie i kawa.
Potem albo siedzi się przed telewizorem, albo idzie na spacer do parku,
nierzadko na cmentarz.
- Z jednej strony gorset konserwatyzmu "ojców",
z drugiej wyskoki do Europy.
- Tak, to dobrze opisuje Zbąszyń teraźniejszy.
- Nie lepiej, żeby to Europa wskakiwała do was?
Zostawiała tu pieniądze?
- Pewnie, ale na to trzeba się przygotować. Sądzę, że wówczas dopiero
miasto i gmina bedą miały szansę stać się miejscem turystycznym. W pewnym
momencie Europejczycy docenią naturalny las, a to połowa gminy, szlaki
wodne, lokalną kuchnię, słowem to, co nie jest typowe.
Dlatego trzeba kultywować tradycję, a uciekać od standardów.
- Czy ma kto to zrobić? Czy są przygotowani fachowcy?
- W tym sęk. Nasze kadry to w wielu przypadkach osoby "rozprowadzone"
ongiś przez sp. Stefana Spławskiego, długoletniego dyrektora "Romeo".
A tu trzeba młodzieży z nowym spojrzeniem.
I takowa jest. Gdzieś na horyzoncie...
- Poczekajmy patrząc na horyzont.
Rozmawiał: Eugeniusz Kurzawa
Fot. Tomasz Gawałkiewicz
Cykl - Zbąszyńskie rozmowy
Wywiady ukazywały się w Gazecie Lubuskiej wiosną 2003 r.
|