Rozmowa z Andrzejem Wilkońskim, powrót
  starostą nowotomyskim, mieszkańcem Zbąszynia  

Trudne dni


Andrzej Wilkoński utożsamia się z ruchem solidarnościowym.

Fot. Roman Rzepa

 

- Gdzie pan był, gdy ogłoszono stan wojenny?
- Byłem wówczas w akademiku w Poznaniu. Rano kiedy się obudziliśmy nie można było dość do ładu, było cicho, nic nie grało, radia były głuche, nastąpiła ogólna konsternacja. Atmosferę niepokoju wzmagały liczne grupy milicji, zgromadzone wokół akademika. Aktualne wieści przekazał nam portier. Zastanawialiśmy się czy w ogóle opuszczać akademik.

- Pierwsze dolegliwości wojskowego zamachu ?
- Jadąc do rodzinnego Kutna musiałem pokonać trzy województwa i posiadać stosowne przepustki. Życie w środowisko studenckim tak trochę łagodziło ostrość spojrzenia na te wydarzenia, ale z czasem ograniczenia wolnościowe dały się szczególnie we znaki. Nie byłem jakimś wielkim opozycjonistą, ale zdarzały się różne złośliwe zachowania wobec milicji.

- Jak pan ocenia po latach stan wojenny ?
- Co do oceny tego wydarzenia, myślę że to jest tak jak w rodzinie. Jak ojciec mówi, że coś jest konieczne to niekiedy dużo czasu upłynie zanim będziemy wstanie się z tym zgodzić. Oczywiście negatywne oceniam to wydarzenie. Na pewno stan wojenny zahamował wiele reform, które już się zaczęły. Mimo pewnych zmian, w PZPR nadal funkcjonował tzw. beton. Nam, nie biorącym udziału w tych decyzjach, trudno jest powiedzieć czy rzeczywiście strona radziecka planowała interwencje wojskową w Polsce. Czy ewentualne ofiary najazdu "sojuszników" mogłyby się przyczynić do szybszych zmian? Tego nie wiemy. Obecnie jeszcze nie posiadam takiej wiedzy, żeby móc to jednoznacznie ocenić.

 

Rozmawiał Roman Rzepa
Fot. Maria Swiatek

 

E-mail: danka@poznan.home.pl  Tel: 600 651 952 powrót