- Gdzie pan był, gdy ogłoszono stan wojenny?
- Byłem wówczas w akademiku w Poznaniu. Rano kiedy się obudziliśmy nie
można było dość do ładu, było cicho, nic nie grało, radia były głuche,
nastąpiła ogólna konsternacja. Atmosferę niepokoju wzmagały liczne grupy
milicji, zgromadzone wokół akademika. Aktualne wieści przekazał nam portier.
Zastanawialiśmy się czy w ogóle opuszczać akademik.
- Pierwsze dolegliwości wojskowego zamachu ?
- Jadąc do rodzinnego Kutna musiałem pokonać trzy województwa i posiadać
stosowne przepustki. Życie w środowisko studenckim tak trochę łagodziło
ostrość spojrzenia na te wydarzenia, ale z czasem ograniczenia wolnościowe
dały się szczególnie we znaki. Nie byłem jakimś wielkim opozycjonistą,
ale zdarzały się różne złośliwe zachowania wobec milicji.
- Jak pan ocenia po latach stan wojenny ?
- Co do oceny tego wydarzenia, myślę że to jest tak jak w rodzinie. Jak
ojciec mówi, że coś jest konieczne to niekiedy dużo czasu upłynie zanim
będziemy wstanie się z tym zgodzić. Oczywiście negatywne oceniam to wydarzenie.
Na pewno stan wojenny zahamował wiele reform, które już się zaczęły. Mimo
pewnych zmian, w PZPR nadal funkcjonował tzw. beton. Nam, nie biorącym
udziału w tych decyzjach, trudno jest powiedzieć czy rzeczywiście strona
radziecka planowała interwencje wojskową w Polsce. Czy ewentualne ofiary
najazdu "sojuszników" mogłyby się przyczynić do szybszych zmian? Tego
nie wiemy. Obecnie jeszcze nie posiadam takiej wiedzy, żeby móc to jednoznacznie
ocenić.
Rozmawiał Roman Rzepa
Fot. Maria Swiatek
|