Rozmowa z Adamem Barylskim, powrót
  ostatnim zawiadowcą stacji PKP Zbąszyń  


Kolejarska służba

- Gdzie pański mundur kolejarski?
- Od lat już nie noszę munduru, choć przyznaję, iż kolejarz w uniformie nie tylko ładnie wyglądał,
ale i budził szacunek. Pamiętam jeszcze w dobrych czasach miałem mundur szyty na miarę,
z gabardyny...

- Gdyby zatem pojawił się pan w pracy w mundurze to...
- Pewnie wzbudziłbym zaskoczenie wśród kolegów. Dziś w mundurze chodzi do pracy tylko konduktor, maszynista, dyżurny ruchu. Pozostali kolejarze nie są w ten sposób rozpoznawani przez społeczeństwo.

- Był pan w swej karierze zawodowej zawiadowcą stacji w Zbąszyniu. Dziś potężny budynek, który przed wojną witał przybywających z zagranicy gości wygląda jak opuszczony.
- Rządzi nami rynek, wszystko przelicza się na pieniądze, więc jak coś jest nieopłacalne to ulega likwidacji. Chociaśż stacja zbąszyńska to potęga jeśli idzie o powierzchnię i kubaturę.
W moich czasach, a byłem zawiadowcą od 1990 do 1998, na opalenie wszystkich pomieszczeń łącznie z nastawnią szło 240 ton węgla, są to cztery duże wagony!

- Było co opalać, oddzielna poczekalnia, trzy kasy, przychodnia lekarska dla kolejarzy, bar, kiosk, wc, pomieszczenia biurowe, oczywiście olbrzymi hol.
- Dziś nie funkcjonuje większość z tych pomieszczeń. W kasie jest agent, z kolei bar, poczekalnia są zamknięte, przychodni nie ma, pozostał tylko kiosk z prasą. Nie ma już charakterystycznej przechowalni rowerów, które wisiały za przednie koło. Pamiętam, iż miesięcznie wykupywano
u bagażowego około 100 biletów na przechowanie rowerów.

- Ilu ludzi miał pan "pod soba" jako zawiadowca?
- Chyba z 30, myślę o samej stacji. Bo w ramach wązła kolejowego kiedyś byli jeszcze elektrycy, zabezpieczenie ruchu, magazyn druków, oczywiście DOM, zatrudnienie zapewne liczyło się wielkością ponad 120 kolejarzy.

- To i tak chyba mniej niż połowa jak w okresie przedwojennym.
- Niestety, ranga przewozów pasażerskich zmniejszyła i wciaż się zmniejsza, a tym samym także ranga stacji. Zbąszyń raczej już nie będzie takim węzłem jak wtedy gdy powstawał w 1870 roku,
jak w czasie II Rzeczypospolitej gdy był punktem granicznym. Obecnie nie ma zawiadowcy, dyżurny współpracuje na zmianie tylko z nastawniczym. Ale pamiętam stosunkowo niedawno zabiegi władz samorządowych, żeby u nas zatrzymywał się ekspress Lubuszanin, co by podniosło rangę stacji
i miasta; nie udały się jednak.

- Zatrzymują się za to pociągi pośpieszne, czego nigdy wcześniej nie było.
- To prawda, lecz co to za pośpieszne skoro stają także w Nowym Tomyślu, Opalenicy i Buku?! Raczej przyśpieszone. Co nie zmienia faktu, iż ruch na dworcu jest coraz mniejszy.

- W niektórych miejscowościach kolej jest jednak nadal niezastąpiona. Mieszka pan w Stefanowie, tutaj PKS nie dociera, dobrze zatem, że jest kolej.
- Fakt, z nieznanych powodów PKS-owi nie opłaca się czy nie chce sie jezdzić przez Stefanowo.
Ale i pociągów jest tyle co kot napłakał. Uważam, że kolej powinna dostosowywać ruch pociagów "pod ludzi". Latwo bowiem argumentuje się, że linia do likwidacji, gdyż nikt nią nie jeździ.
A po co ma jezdzić o jakichś abstrakcyjnych porach? Jeśli ktoś chce pojechać do Zbąszynia albo Wolsztyna na zakupy, na targ lub do lekarza, musi wyjechać o 7.00 - 8.00 rano, a powrót ma dopiero około 16.00-17.00. Co ma robić w mieście przez tyle godzin starsza osoba, która pojechała do lekarza o 7.10?!

- Czy uważa pan, że takie małe stacyjki należy likwidować?
- Nie, one spełniają ważną rolę, czasem - jak w przypadku Stefanowa - są jedynym łącznikiem ze światem. Mam do nich sentyment, gdyż po ukończeniu w 1966 r. Technikum Kolejowego
w Poznaniu przez ładnych parę lat byłem dyżurnym ruchu na podobnych stacyjkach.

- Gdzie?
- Pierwsza moja praca po szkole była w Belęcinie, pracowałem też tutaj, w Stefanowie, właściwie mogę powiedzieć, iż "obleciałem" wszystkie stacje w kierunku Leszna, gdyż formalnie byłem zatrudniony w oddziale ruchowo-handlowym PKP w Lesznie, któremu podlegał Wolsztyn.
I z Wolsztyna, skąd zresztą pochodzę, oddelegowywano mnie na dyżurnego małych stacji.

- Czy to ciężka praca? Co można robić przez 12 godzin dyżurowania?
- Przede wszystkim sprostuję, zawsze u nas mówiono: służba, nie praca.
A co można robić w tym czasie? Było tyle roboty, że ani się człowiek nie obejrzał, gdy 12 godzin mijało. Na niewielkiej stacji dyżurny spełniał sporo zadań, odprawiał przesyłki towarowe, sprzedawał bilety, oczywiście pilnował ruchu, to dawało satysfakcję, gdyż człowiek czuł się odpowiedzialny za ważne sprawy, głównie za życie ludzi jadących pociągami.

- Czy chętnie przeszedł pan do Zbąszynka, gdy padła propozycja?
- Był rok 1975, wie pan, Zbąszynek był wtedy ogromnym węzłem, odbywał się ruch towarowy
i pasażerski międzynarodowy. Mogłem tam zdobywać nowe doświadczenia i wykorzystywać te, które zdobyłem na małych stacjach. Zaczynałem od dyżurnego ruchu, potem zostałem dyspozytorem stacyjnym, a skończyłem na zastępcy naczelnika stacji. Wówczas oddelegowano mnie do Zbąszynia.

- Obecnie dojeżdza pan do Zielonej Góry, pracuje w PKP Kargo S.A. Zakład Przewozów Towarowych, zajmuje się pracą biurową. Czy to jest jeszcze zawód, przepraszam, powołanie kolejarskie?
- Ja się wciaż czuję kolejarzem. Mój ojciec był kolejarzem, także dziadek ze strony matki pracował na kolei, więc ta tradycja we mnie siedzi. Nie da się jej tak od ręki wyrzucić. Choć zdaję sobie sprawę z faktu, iż ten zawód się zmienia, tak jak zmienia się cała kolej.

- Dziekuję za rozmowę

 

Rozmawiał: Eugeniusz Kurzawa
Fot. Mariusz Kapała

Cykl - Zbąszyńskie rozmowy
Wywiady ukazywały się w Gazecie Lubuskiej wiosną 2003 r.

E-mail: teren@gazetalubuska.pl powrót