Rozmowa z Jerzym Griningiem, powrót
  wędkarzem  


- Niełatwo dojechać na to podmokle osiedle na łąkach nadobrzanskich.
- Ale żyje się tutaj dobrze, głównie ze względu na sąsiadów. Osiedle Na Kępie jest nowe, rzeczywiście zostało zbudowane na łąkach, zaś okres powstawania scementował mieszkańców.

- Dużo ludzi tu zamieszkuje?
- Początkowo było10 rodzin i te są najbardziej zżyte.
Dziś mieszka około 30 rodzin. Jesteśmy niemal samowystarczalni. Mamy gaz, wodociąg, kanalizację. Wszystko to, z wyjątkiem drogi dojazdowej, powstawało dzięki naszym społecznym wysiłkom i oczywiście pomocy magistratu.

 


- Takie poczynania integrują.
- Nie poprzestajemy na tym co zrobiliśmy. Organizujemy osiedlowe imprezy, jak na przykład Dzień Dziecka. Zresztą dla dzieci zbudowaliśmy plac zabaw; gmina dała pieniądze na materiały,
my wykonaliśmy robotę. Czasem wystarczy, że sąsiad grający w zespole wyjdzie z akordeonem przed dom i już jest wesoło, coś się dzieje.

- Jak w rodzinie. Ale w rodzinie są czasem zgrzyty...
- Nas bulwersuje sprawa rozpoczętych i od lat nie konczońych domów czy pustych działek w środku osiedla. Ale co zrobić, wlasność - rzecz święta.

- Najważniejsze, że tuż za osiedlem płynie Obra i jako wędkarz może pan szybko wyskoczyć na ryby, prawda?
- Wycięliśmy chaszcze i przygotowaliśmy sobie pięc stanowisk, ale to raczej dodatkowa możliwość łowienia. Ci, którzy są skupieni w moim kole wędkarskim nr 3 zwykle wędkują na jeziorze.
Mamy swoją przystań przy promenadzie, jest tam nawet świetlica zorganizowana w starym wagonie.

- Jak liczne jest koło? Ile kół jest w gminie?
- Polski Związek Wędkarski w Zbąszyniu, liczę na oko, to chyba do 270 osób w trzech kołach. Największe jest nr 1, tzw. miasto, potem nr 2 - Romeo, a my to nr 3 - D.O.M., najmniejsze, około 50 wędkarzy.

- Jest z was jakiś pożytek, dla miasta, społeczeństwa?
- Chociapży taki, że utrzymujemy porządek na rzece, każde koło ma jakiś odcinek pod opieką. Jesteśmy obrońcami przyrody. Nie mówiąc już o działalności społecznej, o organizowaniu imprez wędkarskich na miejscu, wyjazdach w kraj, a więc promocji małej ojczyzny.
Mamy też pomysły, które warto by zrealizować, ale nas samych na to nie stać. Myslę o ścieżce nad brzegiem Obry od mostu, tego no, na ul. Mostowej do mostu kolejowego.

- Kłopoty z nazwaniem mostu? A może pan słyszał o propozycji pani Xawery Czajki-Szostak, żeby nazwać ową przeprawę mostem kapitana Ferfeta, przedwojennego burmistrza, który zbudowałl nie tylko ten obiekt, ale i ulicę Mostową?
- Wydaje mi się, że to dobry pomysł. Jestem za taką nazwą.

- Wiem, że w ramach ochrony przyrody protestujecie przeciwko wprowadzeniu na jezioro Błędno motorówek.
- Nie idzie tylko o motorówki. Oczywiście jesteśmy przeciwni, zwłaszcza skuterom wodnym, narciarzom, choć zdajemy sobie sprawę, iż przeoranie wody śrubą silnika to również natlenienie akwenu. Nas, wędkarzy, martwi jezioro w tym znaczeniu, że jest stosunkowo płytkie, dziewiec metrów najwiekszą glębokość, a średnio trzy, cztery i przez to woda szybko się nagrzewa.
A z tego biorą się glony, czyli nieprzezroczystość tafli, co odstrasza turystów pragnących się w nim kąpać. Bo dla żeglarzy, wioślarzy, tak wielki zbiornik to jest idealne rozwiązanie. Do glonów dokladają się scieki, choć już coraz mniej...

- W ten sposób z miasta, wraz z wystraszonymi turystami, odpływają złotówki.
- Ale jest też wielu, których przyciąga własnie cisza nad Błędnem, grzyby w lasach.
Cenią sobie naszą gminę za tradycję, wiedzą, że w takim trochę "zakonserwowanym" środowisku nie ma złodziejstwa, chamstwa, agresji.

- Dlaczego?
- My się tutaj niemal wszyscy znamy. Jeśli jakiś młodzieniec narozrabia, to od razu wiadomo "
od kogo" on jest. Przy spotkaniu z ojcem pada wówczas zdanie: Franek, ale tyn twój nawywijoł. Negatywna opinia idzie nie tylko za delikwentem, ale i za rodziną, więc rodzina stara się swą latorosl utrzymać w ryzach.

- Mówi pan gwarą zbąszyńską...
- Raczej nie, czasem człowiekowi się powie. Jestem już emerytem, ale kolejowym.
To oznacza, że sporo czasu spędziłem w różnych miejscach Polski. Żeby mówić zrozumiale dla kolegów, powiedzmy we Wrocławiu, musiałem się pozbyć gwary. Rozumiem gwarę, bo w końcu jestem stąd, prababcia pochodziła z Perzyn, dziadek z Silca, ale rzadko jej używam.

- A może używa pan, koledzy wędkarze, charakterystycznych określeń miejscowych zwiaząnych z wędkowaniem?
- Wiadomo, ze łowi się "na tamie" w Przyprostyni, albo "przy rowku" w Strzyżewie.
,,Przy kotle", to za zakładami odzieżowymi Romeo. Mówi się też "klejpa", obecnie, należałoby powiedzieć, koło Światka, bo kiedyś mówiło się, iż klejpa jest koło ośrodka zdrowia.

- Czy poza wędkowaniem ma pan jeszcze czas na inne zajęcia?
- Zbieram znaczki, działam w Stowarzyszeniu Rozwoju Gminy, prezesuje działkowiczom.
Jestem rocznik 41, czyli jeszcze młody chłopak.

- Dziękuję.

Rozmawiał: Eugeniusz Kurzawa
Fot. Tomasz Gawałkiewicz

Cykl - Zbąszyńskie rozmowy
Wywiady ukazywały się w Gazecie Lubuskiej wiosną 2003 r.

E-mail: teren@gazetalubuska.pl powrót