Jak rodziła się Solidarność Jakie były początki związku w Romeo ?
- Załoga była krótko trzymana, stawiano duże wymogi a rządzenie było słabe.
Dyrektor Spławski mówił zawsze, że 40 za bramą stoi. Pracowałem w transporcie,
odbierałem produkcję a potem byłem krojczym. Dostałem wiadomość od żony
Pitury (jeden z założycieli Solidarności
w zbąszyńskiej bazie Zakładów Robót Zmechanizowanych na PKP), która w
Romeo była dentystką, że działacze Solidarności z Domu chcą się spotkać
z przedstawicielami naszej załogi. Wybrałem zaufanych 16 pracowników.
Z kolejarzami spotkaliśmy się wieczorem na Rynku. Wówczas wielu
z nas sądziło, że Solidarność to te same związki, co nasze zakładowe,
zwane też branżowymi.
Taką propagandę siali przedstawiciele tych związków. Nie daliśmy się zwieść.
W czasie przerw śniadaniowych obszedłem cały zakład, rozmawiałem z załogą,
tłumaczyłem, że powstaje nowy związek zupełnie niezależny od władz. Zapisali
się prawie wszyscy. Pod koniec października 1980 roku zostałem oddelegowany
do pracy społecznej w ZKZ NSZZ Solidarność.
- Czy dyrekcja nie czyniła trudności ?
Dyrektor początkowo robił wszystko by nie dopuścić do powstania związku.
Mieliśmy ze sobą mówiąc delikatnie na "pieńku". Na zebraniu załogi mówiłem
publicznie o nieprawidłowościach. Zebrałem 20 oświadczeń pracowników Romeo,
którzy wykonywali prywatne roboty zlecone przez dyrektora. Próbowano na
mnie wywrzeć presje. Najpierw Spławski groził złożeniem przeciwko mnie
pozwu o zniesławienie. Potem przyjechał dyrektor zjednoczenia, który żądał
wydania wspomnianych oświadczeń. Dokumenty przekazałem, ale prawnikowi
związkowemu, działającemu przy zarządzie regionu w Zielonej Górze. Solidarność
doprowadziła do kontroli zakładu przez NIK. Pewne zarzuty się potwierdziły,
za wykryte nieprawidłowości dyrektor został ukarany karą finansową.
- Jakie były cele związku?
Głównie socjalne. Ponad 90 procent załogi to były kobiety. Zapisując się
liczyły, że związek będzie ich bronił i pomagał rozwiązywać bardzo prozaiczne
problemy. W sklepach brakowało podstawowych produktów żywnościowych. Załatwiliśmy
6 ton margaryny dla załogi, spowodowaliśmy dostawy do Zbąszynia wyrobów
mięsnych z Przylepu (tych miejscowych z GS u nie dało się jeść) Początkowo
nie chciałem przyjąć funkcji przewodniczącego. Po kilku miesiącach załoga
w referendum podjęła decyzje o powierzeniu mi funkcji przewodniczącego,
którą objąłem
1 maja 1981 roku. Panował entuzjazm, ludzie przychodzili do nas z każda
sprawą, wierzyli, że to coś może zmienić. Pracownicy funkcyjni każdego
szczebla, zaczęli się liczyć z załogą. W tamtych czasach trzeba było mówić
prawdę i dane słowa trzeba było dotrzymywać. Starliśmy się przekazując
informacje, o tym, co dzieje się w kraju opierać się, na faktach, dokumentach.
W tym też celu rozdaliśmy około 300 naszych zdjęć zrobionych pod pomnikiem
krzyży. Zależało nam, by ludzie uwierzyli, że będą szanowani przez związki,
które będą im służyć.
- Czy stosunek kierownictwa do związku uległ zmianie ?
Jak okazało się, że nie da się nas zepchnąć na margines, dyrektor podjął
decyzje o wstąpieniu
w szeregi związku. Zapraszano nas na wszelkie narady kierownictwa zakładu.
Praktycznie od początku mieliśmy nieskrępowany kontakt z załogą. Poprzez
zebrana na działach w czasie przerw
w pracy i radiowęzeł. Była tez gazetka zakładowa pt. "Nasza Sprawa", która
informowała
o wydarzeniach krajowych.
- ZPO Romeo również miało swój strajkowy epizod w historii ?
Kraj ogarnęła fala strajków. Proszono nas o wspieranie tych akcji poprzez
różne formy protestu. Jednak nie byliśmy skłonni strajkować z byle powodu.
Mieliśmy świadomość, że to przyniesie straty dla zakładu. Jedyny strajk,
jaki się odbył dotyczył głośnego problemu Lubogóry. Wówczas stanęło całe
województwo zielonogórskie. Dyrektor Spławski, zapewnił, że nie będzie
problemu z wypłatą pensji za czas strajku. Podczas akcji Solidarność odpowiadała
za zakład. Powołaliśmy służbę porządkową. Trzyosobowe patrole pilnowały
obiektów całą dobę. Ludzie przychodzili codziennie do zakładu, ale nie
pracowali. Z całej Polski otrzymywaliśmy za pomocą dalekopisu informacje,
że robi się porządek z tymi "wielkimi" dyrektorami, którzy kierowane przez
siebie zakłady traktowali często jak prywatny folwark.
- Czy pana działalność skupiała się tylko wokół zakładu ?
Solidarność w Zbąszyniu posiadała bardzo wielu zwolenników. Jako zaprawiony
w bojach działacz prowadziłem zjazd członków Solidarności Rolników Indywidualnych
w Łomnicy. Najpierw odbyła się uroczysta msza a potem obrady na sali wiejskiej.
Pamiętam, że o drugiej w nocy rozwieszaliśmy na mieście plakaty informujące
o tym wydarzeniu. W okresie, gdy Solidarność walczyła o zatwierdzenie
przez władze państwowe postulatów sierpniowych, my tu na dole postanowiliśmy
podjąć akcję informacyjną. Przed drogerią na obecnej ul. Senatorskiej
namalowaliśmy na jezdni duży napis
"21 X TAK". W nocy oplakatowaliśmy całe miasto i okolice tymi hasłami.
Jeden stał na czatach
a pozostali kleili. Pamiętam, że zaskoczenie było duże, napis drogowy
długo był odczytywany przez zbąszynian. Motorowerem rozwieźliśmy po wszystkich
szkołach krzyże, które powieszono obok godła państwowego. We wszystkich
szkołach Grupa działaczy spotykała się w różnych miejscach.
- Jak wyglądał pierwszy dzień w zakładzie po wprowadzeniu Stanu Wojennego?
W poniedziałek 14 grudnia przyszliśmy do pracy. Jak zwykle weszliśmy do
naszego biura. Najpierw przyszedł pijany ormowiec, w nieparlamentarny
sposób próbował nas nakłonić do opuszczenia biura. Później otrzymaliśmy
polecenie przejścia na produkcje. W zakładzie pojawił się oficer LWP.
Wezwał mnie i powiedział, że od tej pory on tu rządzi. Próba dyskusji
skończyła się ostrzeżeniem,
że w każdej chwili mogę zostać internowany. Nie było żartów. Nie organizowaliśmy
żadnych większych zebrań, bo groziło to odsiadką. Jedynie msze się odbywały
w intencji związku zawodowego z Romeo. Związek posiadał pewne środki na
koncie, nie wiem, co się z nimi stało,
jak do tej pory też nie wiadomo, co się stało z dokumentacją związkową.
- Czy jako były działacz czuł się pan szykanowany po likwidacji związku
?
Zawsze znalazł się powód, zabrania premii czy przesunięcia na inne stanowisko.
Postanowiłem odejść. Z zawodu byłem piekarzem. Po bojach z dyrektorem
dostałem dotację z Romeo na uruchomienie piekarni. Chleb piekłem w Strzyżewie
od 1984 roku do 1991 roku. Do polityki już nie powróciłem. Na początku
lat 90 tych otrzymałem propozycje kandydowania do Rady Miejskiej,
ale z niej nie skorzystałem. Za to poświęciłem swój czas dla rozwoju sportu
wiejskiego i OSP.
Rozmawiał: R. Rzepa
Fot. R. Rzepa
|