Rozmowa z Kazimierzem Olejniczakiem, powrót
  zbąszyńskim fotografem ur. 1921 w Nowym Tomyślu  

Utrwalone na kliszy


Fot. Ryszard Poprawski

- Fotografuje pan Zbąszyń i jego mieszkańców już ponad 60 lat. Czy nie interesują pana inne tematy?
- Zapewne są takowe, ale dla mnie właśnie ten jest najważniejszy. Poza tym, że lubię swoje miasto, jest to także nieustanne spełnianie przyrzeczenia, jakie sobie złożylem, gdy w czasie II wojny światowej zostałem przez hitlerowców uwięziony
w poznańskim Forcie VII. siedząc za murami
i tęskniąc do rodzinnych stron przyrzekłem sobie,
że jeśli wyjdę stamtad żywy i wrócę nad Obrę, bedę fotografował Zbąszyń. Słowa dotrzymałem


- W jaki sposób został pan fotografem? Czy to rodzinna tradycja?
- Ojciec był fotografem, a ścisle biorąc - drogerzystą. Prowadził drogerię, zaś właściciele tych sklepów z racji dostępu do artykułów chemicznych mieli uprawnienia fotograficzne.
Po nim odziedziczyłem firmę, jestem też jego uczniem. Chciałbym dodać, że rodzina przyjechała nad Obrę z Berlina. Tam mój dziadek był działaczem polonijnym i jak tylko odrodziła się Polska, przyjechał z rodziną do Zbąszynia gdzie się osiedlił. Mój ojciec, Tadeusz, urodził się jeszcze w Berlinie, w 1896 r.

- Gdzie zamieszkali Olejniczakowie?
- W tym samym miejscu, gdzie dziś rozmawiamy, przy ulicy Miodowej 8, choć nie w tym samym domu, ten jest już powojenny.

- Pamięta pan swoje pierwsze zdjęcia, pierwsze aparaty?
- Pierwsze zdjęcia robiłem jeszcze przed wojną koleżankom i kolegom, gdy dojeżdżałem do gimnazjum w Wolsztynie. Natomiast chyba w 1938 r. zadebiutowałem zdjęciem prasowym na łamach poznańskiego "Orędownika". Sfotografowałem wówczas, ukradkiem zresztą, żeby się nie narazić na problemy, niemiecką szkołę na pl. Wolności; chodziło o to, żeby pokazać, iż Niemcy mają u nas swoje prawa, co propaganda III rzeszy negowała. Pamiętne zdjęcie zrobiłem też w 1939 r.,
już w czasie okupacji, były na nim dziewczyny, które Niemcy z jakichś powodów zmusili do zamiatania ulic. Okupanci zauważyli mnie, miałem nieprzyjemności z tego powodu, ale udało się.

- Gorzej było, o ile wiem, gdy sfotografował pan w latach 60. zrzucanie kopuły kościoła ewangelickiego na pl. Wolności...
- Wtedy przypadkiem przechodziłem tamtędy z aparatem i wydało mi się to ważne dla udokumentowania życia miasta, zaś z artystycznego punktu widzenia szykowało się ciekawe ujęcie. Potężna kopuła była ściągana z góry za pomocą traktora. Uchwyciłem moment, gdy zawisła
w powietrzu, tuż przed upadkiem z murów kościelnych.

- Ma pan to zdjęcie?
- Niestety nie zachowało się ani zdjęcie, ani film. Ówczesny komendant policji, Lejwoda, zabrał mi błonę filmową. Potem jeszcze UB nachodziło mnie. Przez pewien okres gdy przychodziłem do pracy w swym zakładzie na ul. Świerczewskiego to agenci stali przed firmą. Chciano zrobić ze mnie szpiega, że niby robię zdjęcia i wysyłam do Niemiec. Nie wiem w jakim celu miałbym to robić. Tymczasem szkoda przede wszystkim tak pięknego zabytku, którego miasto bezsensownie pozbyło się.

- Z powodu jednego zdjęcia tyle nieprzyjemnych przeżyć...
- Za okupacji też swoje przeżyłem, choć bardziej ojciec. Przyszli pewnego dnia hitlerowcy, chyba gestapo, zrobili rewizję i skonfiskowali wszystkie aparaty i sprzęt fotograficzny. Ale długo nie trwało
i ojciec własnoręcznie zbudował aparat. Szkło okularowe trzy dioptrie, dwie przesuwające się skrzynki i już tym dało się fotografować. Ludzie potrzebowali zdjęć do fałszywych dokumentów.
Tyle, że to już była tajna działalność.

- Z jakim sprzętem zatem zaczynał pan po wojnie, wszak już w 1945 r. ruszył zakład?
- Dwa aparaty otrzymaliśmy jeszcze w czasię wojny od siostry ojca, która mieszkała w Berlinie.
Były dobrze schowane, a po wojnie - jak znalazł. Ojciec zmarł w 1944 r. więc ja po nim podjąłem się prowadzenia zakładu fotograficznego. Uprawnienia, czyli egzamin czeladniczy, a potem mistrzowski zrobiłem już po wojnie, ten drugi w 1952 r. Jednak mój zakład fotograficzny działał już od 3 marca 1945 r. do połowy lat 90.

- Widziałem na jednej z pańskich wystaw znakomite zdjęcie kościoła widzianego przez dziurę
w dachu, zrobione chyba w 1945 r. Czy właśnie jednym z tych aparatów?

- Tak, lecz co ważne, ta fotografia była zrobiona z ukrycia, że strychu narożnego budynku zegarmistrza Niezielińskiego na Rynku, gdyż wówczas mimo wyzwolenia spod okupacji hitlerowskiej, rządzili tu jeszcze Rosjanie, a oni też nie lubili ludzi z aparatami. Uważali ich za szpiegów...

- Tamto zdjęcie wskazuje na rodzący się talent artystyczny, ale jeszcze przez wiele lat był pan po prostu zbąszyńskim fotografem, który "świadczył usługi dla ludności".
- Jak już podkreślilem, zawsze się czułem zbąszyńskim fotografem. Natomiast moja przygoda artystyczna, wyjście w świat zdarzyły się przypadkiem. W 1964 r. miałem pierwszą wystawę swych zdjęc w sali "u Felnera". Od strony technicznej i oprawę graficzną przygotowywali mi panowie Sobecki i Egon Klein. Wtedy w Poznaniu odbywał się zjazd dziennikarzy "Gazety Ludowej".
Wszyscy, cały autokar, przyjechali na prowincję, właśnie do Zbąszynia, gdzie chyba przypadkiem zwiedzili ekspozycję. Ukazało się potem wiele artykulów, recenzji i tak zaczęła się moja działalność publiczna. Przyszły zamówienia, odbyły się kolejne wystawy, powstały albumy, widokówki, zamówienia z Informacji Turystycznej w Poznaniu, współpraca z Wielkopolskim Towarzystwem Kulturalnym. Nawet partia się mna zainteresowała...

- Co z tego było dla pana najważniejsze?
- Pamiętam taki album, niestety, tylko w czterech egzemplarzach zamówiony przez Miejską Radę Narodową z okazji XX-lecia PRL pt. "Folklor regionu zbąszyńskiego". Z kolei na zamówienie powiatu robiłem szkoły 1000-latki, a potem zabytki powiatu. Fotografowałem zakłady odzieżowe Romeo...

- Ale nie można pominąć pana związków z folklorem Regionu Kozła, to chyba była najważniejsza sprawa, prawda?
- Oczywiście! Zaczeło się od kontaktów z Anką Woźną i to zaraz po wojnie. Brat mojej mamy, Franciszek Przybylski, był nauczycielem, który znał Antoninę Woźną. Po powrocie z niewoli zrobił małe przyjęcie i wtedy właśnie poznałem Ankę. Ona mnie namówiła na fotografowanie folkloru. Gdy gdzieś jechała z zespołem, ja za nią. I tak zrodził się ogromny cykl fotografii opowiadający o folklorze zbąszynskim. już w 1964 r. otrzymałem za to pierwszą nagrodę na ogólnopolskim konkursie pt. "Wielkopolska 64" w kategorii kultury, a konkretnie za zdjęcie pani Zuzanny Chłopkowej z Wesela Przyprostyńskiego.

- Słynne zdjęcie, dziś modnie jest powiedzieć: kultowe, ale w tym wypadku akurat nie ma przesady. Ta fotografia, wraz z kilkoma w podobnym klimacie, przez dziesiątki lat kojarzyła się tysiącom ludzi ze zbąszyniem. Ozdabiała liczne wydawnictwa, witała gości i podróżnych wysiadających na dworcu kolejowym...
- Jury konkursu fotograficznego podkreśliło wyeksponowanie haftów, które nosiła na sobie pani Chłopkowa. Zaś nagroda wpłynęła na współpracę chociażzby z biurem Informacji Turystycznej
w Poznaniu, a wkrótce potem, w 1965 r., przyszła kolejna pierwsza nagroda "za wysoki poziom prac" dla najlepszego fotografa Wielkopolski.

- Pozazdrościć takiego wejścia w świat profesjonalistów fotografii. Wiem, że ciągle pan pracuje, wystawia, niedawno była ekspozycja w domu kultury z okazji 80. urodzin.

- A w przygotowaniu jest album, który opracowuje mój syn, Wojciech - artysta plastyk wraz
z etnografem Kazimierzem Budzikiem. Tytuł roboczy "Z przebierką i bez". Będzie to podsumowanie pracy o folklorze regionu, choć znajdą się w nim nie tylko moje fotografie, ale i innych autorów mówiące o muzyce koźlarskiej.

- Mają państwo, pan i żona Danuta, szóstkę dzieci. Wszystkie, że tak powiem, przeszły przez zakład fotograficzny, zresztą żona także. Lecz żadne nie podjeło się kontynuowania działalności rodzinnej firmy...

- No cóż, tak zdecydowały. Ale wszyscy znają się na fotografowaniu i każde w jakiś sposób jest blisko zdjęć. Wojtek został plastykiem, Hania zaś mieszka we Francji, gdzie fotografuje dla firm reklamowych. Tak więc tradycja rodzinna nie zginie.

- Dziekuję za rozmowę.

Rozmawiał: Eugeniusz Kurzawa
Fot. Mariusz Kapała

Cykl - Zbąszyńskie rozmowy
Wywiady ukazywały się w Gazecie Lubuskiej wiosną 2003 r.

E-mail: teren@gazetalubuska.pl powrót