- Duża jest zatem konkurencja?
- Nie taka duża, ale rynek się skurczył, widać skutki kryzysu gospodarczego.
W Zbąszyniu nie ma zbyt wielkiego przemysłu, w który moglibyśmy wejść,
cieńko przędzie budownictwo indywidualne, właściwie rynek, zresztą nie
tylko budowlany, ciągnie dziś budżetówka.
- Będziemy tylko narzekać? Nie macie państwo czym się pochwalić?
- Niedawno budowaliśmy w Nowym Tomyślu "Atrium", to typ hotelowca, mieszkania
pod wynajem. Autorką projektu jest Urszula Sipińska.
- O! Poznaliście się?
- Tak, miała bowiem nad tym projektem tzw. nadzór autorski. Była zresztą
na oddaniu do użytku. Sympatyczna, miła pani, choć trzeba przyznać - wymagająca.
- Widzę, że za państwem ciągnie się od paru lat wątek muzyczny. Przypadek?
- Widocznie znajdujemy się czasem na drodze, którą podązaja też muzycy.
- Zanim dojdziemy do Waszej przyjaźni ze Skaldami muszę zapytać o
powody zerwania słynnych 1-majowych festynów charytatywnych przez Was
wymyślonych i realizowanych.
- Festyny wymyśliliśmy ponieważ Społeczna Fundacja Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym
potrzebowała pieniędzy na utrzymanie świetlicy. Imprezy odbywały się przez
trzy lata z rzędu,
przy czym przed trzecim powiedziałam, iż kolejnego nie przygotujemy, gdyż
akurat w tym czasie nasza córka bierze ślub. Gdyby czwarty się odbył,
a było blisko zrealizowania go, to być może kolejny, piąty, znowu pociągnęlibyśmy.
Żałuje, że tak wyszło...
- Impreza była tak mocno związana z pomysłodawcami, że nikt inny nie
dał rady jej pociągnąć.
- U nas w mieście tak już jest, że wielu fajnych spraw nie ma kto pociągnąć.
Sporo ciekawych inicjatyw marnuje się, bo wymagają zaangażowania, wysiłku,
dania czegoś z siebie innym.
- Serce okazane przez państwa fundacji dzieci niepełnosprawnych zaowocowało
przyjaźnią
z zespołem Skaldowie. Jak do tego doszło?
- Tak jak wcześniej zaprosiliśmy Krystynę Giżowską, grupę Vox, Eleni,
Krzysztofa Krawczyka,
tak na festyn w 2000 r. rutynowo zaprosiliśmy Skaldów. Jacek Zieliński
powiedział nam potem,
że gdy zobaczył Zbyszka wysiadając w Łazienkach z samochodu mial wrażenie,
iż zna go od urodzenia. Po koncercie zespół nie wyjechał od razu, spodobało
im się w Zbąszyniu i tak się zaczeło. Wtedy też dogadaliśmy się, że za
kilka miesięcy, zimą, Skaldowie przyjadą z "Moim Betlejem". I faktycznie
wystąpili w naszej kolegiacie. Od tej pory widujemy się regularnie.
- Kiedy ostatnio?
- W zeszłym tygodniu w Poznaniu. Stoi między nami umowa, że jeśli oni
są na występach
w promieniu 150-180 km od Zbąszynia to dzwonią. Jeśli możemy - jedziemy.
Byliśmy na ich 35-leciu w Zakopanem, potem na powtórce w sali kongresowej.
Doszło do tego,
że już dzieci, nasze i Jacka mieszkającego w Krakowie, zaprzyjaźniły się.
- Z innymi artystami uczestniczącymi w festynach również utrzymujecie
państwo dobre kontakty?
- Raczej nie, odzywa się natomiast i zaprasza nas na rózne występy Ryszard
Konieczny z agencji koncertowej w Poznaniu, z którym podczas festynów
współpracowaliśmy.
- Gdyby w budownictwie był naprawdę poważny kryzys, to rodzina Swiątków
da sobie radę na rynku szołbiznesu.
- Nie wiem czy w szołbiznesie, ale może w promocji...
- No właśnie, co jakiś czas dowiaduję się o nowych pomysłach, które
niczym perły rozrzuca po mieście Zbigniew Swiątek.
- Nosi mnie, to fakt. Lubię jak coś się dzieje, gdy wykorzystywane są
znakomite warunki jakie ma miasto i okolice.
- W poprzednich latach było to "odsłanianie" jeziora.
- I częściowo udało się, bo jezioro jest zbyt wielkie, żeby odsłonić je
w całości. Ale chciałbym, żeby tafla wody była widoczna chociaż od strony
miasta. Tak jak teraz jest na ul. Jeziornej.
To efekt współpracy z magistratem. Przedtem denerwowało mnie, że mamy
taki skarb turystyczny
i przyrodniczy, a on jest schowany!
- Co będzie w tym roku?
- Myślę o potrzebie odsłonięcia Obry, tak żeby ją było widać z ul. Senatorskiej,
a ponadto marzy mi się poszerzenie i udrożnienie kanałku łączącego Obrę,
fosę zamkową i jezioro, ale w ten sposób, żeby mogły tamtędy przepływać
kajaki. Tylko, że sam niczego nie zrobię, musi zadecydować urząd. Trzeba
by zbudować mostek na Senatorskiej, gdyż przez tę rurę pod ulicą żaden
kajak nie przepłynie. Poza tym ze względu na róznicę poziomów między jeziorem
a rzeką konieczna byłaby
w tych okolicach mała śluza. Dałbym beton na budowę śluzy. Może ktoś jeszcze
dorzuciłby coś
w czynie społecznym... Mieć wodę w samym centrum?! Ile miast dało by za
to nie wiem co!
- A jaka to byłaby atrakcja turystyczna! Z tego co słyszałem - magistrat
jest "za", burmistrz opowiadał mi o tym, iż powstanie mała przystań na
kanałku, że bedą tam latem podpływać kajakarze i na powstającym obok targowisku
robić zakupy.
- Pięknie by było! Myślę jeszcze o tzw. slipie na tamie w Przyprostyni.
Tam kajakarze muszą przenosić swe łodzie, na dodatek zejście do wody nie
jest zbyt wygodne. Trzeba by zbudować porządne zejście.
- Naprawdę powinien pan szukać pracy w biurze promocji...
- Męczy mnie, że mamy tak znakomite warunki naturalne, że za nami stoi
tyle wieków historii,
że tyle tutaj możliwości, a my, zbąszynianie nie wykorzystujemy tego...
Aż człowieka skręca!
Przecież mogłyby się na mieście pojawić różne detale, jak tablica pamiątkowa,
która leży
w gospodarce komunalnej, rower Kołaty na Rynku, rzeźby, statek na jeziorze.
- Nie szkoda marnować energii? Przecież te pomysły nie nakręcą pażstwu
koniunktury
w budownictwie.
- To coś nazywa się lokalny patriotyzm. To nas tutaj trzyma i oczywiście
rodzina; musimy się pochwalić pierwszą wnuczką, Leokadią. Dlatego mimo
naszego narzekania na to i owo za nic się ze Zbąszynia nie wyniesiemy.
- Zatem - tak trzymać. Dziekuję za rozmowę.
Rozmawiał: Eugeniusz Kurzawa
Fot. Mariusz Kapała
Cykl - Zbąszyńskie rozmowy
Wywiady ukazywały się w Gazecie Lubuskiej wiosną 2003 r.
|