Rozmowa z Romualdem Szczepaniakiem, powrót
  byłym burmistrzem, głównym specjalistą ds. inwestycji
Spółdzielni Telekomunikacyjnej
 


- Gdy ważyły się losy przynależności powiatowej Zbąszynia, jako burmistrz optował pan za Nowym Tomyślem, choć społeczeństwo było w tej sprawie podzielone i duża część obywateli wolała Wolsztyn. Patrząc z perspektywy lat - opłacilo się?
- Namawiałem wówczas za Nowym Tomyślem chociaż osobiście nie byłem za bardzo przekonany do tej propozycji. Pamiętalem PRL-owskie zaszłości na linii Nowy Tomyśl - Zbąszyń, gdy cała "mądrość" i moc sprawcza spływała ze szczebla wyżej. Lecz występowalem nie tyle w swoim imieniu, co w interesie - tak przynajmniej wówczas to wyglądało - swego miasta i gminy.

- Jakie to korzyści mógł przynieść układ nowotomyski w porównaniu z wolsztynskim
- od połowy lat 70. przez zbąszynian dużo lepiej oswojonym?
- Fakt, okres współpracy z Wolsztynem wspominam dobrze, jako przykład kontaktów partnerskich. Myślę, iż w decydującym o powiatach momencie błąd popełnił ówczesny burmistrz Wolsztyna Jan Koziołek stawiając na pozyskanie Rakoniewic, a nie Zbąszynia.

- Wśród niektórych osób nad Obrą istniały też obawy, że Wolsztyn da się przekabacić Zielonej Górze i pozostanie w woj. lubuskim, a wtedy Zbąszyn wraz z nim.
- Szczerze mówiąc, to ani Wolsztynowi, ani Zbąszyniowi w Lubuskiem nie było źle. Nasze gminy stawiano zawsze za przykład gospodarności, zaradności. Jako burmistrz wsród lubuskich burmistrzów nie miałem kompleksów. No, a teraz jesteśmy jedną z kilkuset gmin, wprawdzie
u siebie, w Wielkopolsce, ale czy jest nam lepiej...

- Dlaczego te refleksje naszły pana dopiero teraz?
- Człowiek całe życie się uczy. A jedną z najważniejszych refleksji jest ta, szczególnie wobec niespełnienia się powiatów w ich roli: szkoda, iż nie dojrzeliśmy wówczas do powołania powiatu Region Kozła. To mógłby być znakomity przykład decentralizacji władzy na drugim szczeblu
i poważnego podziału zadan.

- Tak bardzo rozczarowują pana powiaty? Przecież zasiada pan w radzie powiatu.
- Właśnie dlatego widzę wszystko z bliska. Wiele inicjatyw rozbija się o politykę, o walkę o wladzę, mało zaś idzie o samorządność.

- Kiedyś starosta nowotomyski w wywiadzie dla "GL" deklarował, że każda gmina będzie miała stosowny udział we władzy i nie będzie centralizacji powiatowej.
- Tymczasem nowy sąd grodzki powstanie w Nowym Tomyślu, a Urząd Celny zostanie zlikwidowany w Zbąszyniu i dołączony do tamtejszego, choć jako burmistrz robiłem co mogłem, żeby do tego nie doszło; znalazłem grunt, powstała koncepcja, ktoś powinien teraz to urzeczywistnić. Koscią w gardle stoi też powiatowi nasze pogotowie, bo "wystaje" poza centralistyczny model.

- Zdaje się, że Zbąszyń nigdy po odzyskaniu niepodległości, czyli w Polsce, nie miał szczęścia do instytucji państwowych lub samorządowych.
- Dlatego w czasie swojej kadencji burmistrzowskiej postawiłem na kształcenie ludzi tu,
na miejscu. Powstało liceum, a myśląc perspektywicznie samorząd wykupił grunty pod salę sportową i basen. One zresztą wciąż są w planach, tylko nie ma pieniędzy.

- Co jeszcze zakładał pan bedąc przy sterze rzadów? Co się z tego udało zrealizować, co nie?
- Generalnie wszystko się udało. Wtedy, na początku lat 90., zbudowaliśmy od podstaw całą infrastrukture techniczną w mieście, z wyjątkiem kanalizacji. Ale stare miasto jest gotowe na zicher. Gmina ma telefony, gaz i wodę, nie tylko w mieście, ale i na wioskach. Nie zdążyłem tylko skończyć Rynku i posadzić na nim kwiatów. Ale to już zrobiono.

- Większość prac z tamtych lat jest pod ziemię czyli niewidoczna.
- Niezupełnie. Za mojej kadencji zapadła decyzja o wejściu do miasta Swedwoodu. Skutki tego kroku są nie do przecenienia. Proszę sprawdzić, ile mniejszych firm "żyje ze Swedwoodu".
Wtedy też rozpocząłem działania mające doprowadzić do utworzenia zjazdu z autostrady między Zbąszyniem a Trzcielem. Co ciekawe, zabiegi wokół autostrady dwóch gmin wciągneły inne samorządy i poniekąd "wywołały" Region Kozła. Zresztą moim zdaniem to jest ciągle olbrzymia szansa społeczna. Obecny burmistrz kontynuuje walkę o zjazd z autostrady, zatem jest szansa,
że powstanie. A to wytyczy rozwój miasta na co najmniej sto lat.

- W jakim kierunku powinno rozwijać się miasto?
- Trzeba mieć wizję rozwoju, wydaje mi się, że ja miałem. Dziś jednak o kierunek trzeba pytać tych co obecnie rządzą.

- Przecież pan tej wizji nie wyrzucił do kosza, tym bardziej, że startując ostatnio w wyborach burmistrzowskich musiał przedstawiać wyborcom swój program.
- Trzeba postawić na rozwój gospodarczy, w tym tkwi szansa miasta. Jest tu wielu ludzi przedsiębiorczych, ceniących sobie pracę na swoim, co widać po odrodzeniu się cechu rzemieślników; są osoby z zacięciem, a efekcie z sukcesami podejmujące trudne zadania gospodarcze.

- Na przykład?
- Wojciech Kołata i jego Womet, Grzegorz Wójcik z Wikoma, Waldemar Sobczak z Kuvertem, Tadeusz Ptak dynamicznie rozwijający SUR.

- Romuald Szczepaniak i Spółdzielnia Telekomunikacyjna?
- Zgoda, udało nam się, ale pracujemy w bardzo trudnych warunkach społecznych.

- Każda firma ma jakieś kłopoty.
- Nasze niekiedy mnozą się przez ilość spółdzielców. Pewnym problemem spółdzielni jest brak złotówek na inwestycje. Nasze urządzenia, kable, leżą w "obcym" gruncie. Nie możemy potraktować ich jako zastawu, gdy chcemy zaciągnąć kredyt. Musimy się imać innych sposobów.
Chcąc się zatem rozwijać proponujemy naszym 400 spółdzielcom wpłate 100 zł, co daje sporą kwotę 40 tys. zł. Jednak po tej propozycji zostaje raptem 100 członków. Zupełny brak myślenia inwestorskiego.

- Może więc ten duch przedsiębiorczości wcale nie krąży nad miastem?
- Krąży, krąży, ale widać nie na wszystkich spada jego natchnienie. Poza tym, co niestety trzeba powiedzieć, tu nad Obrą w miarę często występuje dość brzydka cecha u bliźnich,
a mianowicie zawiść.

- Z czego wynika?
- Może z tego, że w tak niewielkiej, a z drugiej strony tradycyjnej społeczności wiele osób jest ze sobą spokrewnionych. Zawiść w rodzinie zaś jest gorsza niż w innych układach.

- Nie myslał pan opuścić Zbąszynia i poszukaćc sobie ośrodka, w którym ludzie docenią pomysły, a pan uwolni się tym sposobem od zawistników?
- Myślałem. Nawet żona namawiała, żeby przenieść się do Poznania. Lecz jak już człowiek jest po 50. i ma tutaj korzenie, rodzine, przyjaciół, to chyba za późno na przeprowadzkę. Bedę nadal robił swoje.

-Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał: Eugeniusz Kurzawa
Fot. Ryszard Poprawski

Cykl - Zbąszyńskie rozmowy
Wywiady ukazywały się w Gazecie Lubuskiej wiosną 2003 r.

E-mail: teren@gazetalubuska.pl powrót