Krwawo stłumiony bunt poznańskich robotników w czerwcu 1956r. przyczynił
się do objęcia władzy przez Władysława Gomułkę. W grudniu 1970r. kolejny
protest robotniczy, tym razem na Wybrzeżu - doprowadził do jego odsunięcia.
I ten protest został brutalnie zdławiony. Wyniósł on na szczyty władzy
Edwarda Gierka. Początek lat 70-tych przyniósł nadzieję na poprawę sytuacji
ekonomicznej. Rozbudzone zostały oczekiwania natury ekonomicznej, poszerzono
również margines wolności, który umożliwił powszechne podróżowanie za
granicę. Wyjazd do NRD nie stanowił już większego problemu. Zdecydowanie
łatwiej niż wcześniej można też było przekroczyć "żelazną kurtynę" i udać
się na Zachód. Jeszcze pierwsze lata mogły napawać optymizmem. Niewielu
zdawało sobie sprawę, że poprawa sytuacji ekonomicznej oparta została
na kruchych podstawach. Zaciągnięte na Zachodzie kredyty, które miały
zmodernizować polską gospodarkę albo ugrzęzły w jej nieefektywnych trybach,
albo zostały po prostu skonsumowane. Podjęta przez władze w 1976r. próba
administracyjnego rozwiązania narastających problemów (sprowadzała się
ona do podniesienia cen deficytowych produktów), spotkała się ze społecznymi
protestami. W ich obliczu rząd ustąpił.
Na rynku było coraz więcej pieniędzy i coraz mniej towarów. Choć już w
połowie lat siedemdziesiątych pojawiły się pierwsze problemy, których
doświadczyć mogli mieszkańcy mniejszych miast, którzy mieli coraz większe
kłopoty z nabyciem podstawowych produktów, to jednak nic nie wróżyło jeszcze
zapaści, która niebawem miała nadejść. Nim to nastąpiło, mieszkańcy Zbąszynia
przeżyli pierwszy szok. Pozbawił on ich złudzeń co do zmian, które przed
kilku laty miały nastąpić. Jesienią 1974r. po interwencji milicji, w niewyjaśnionych
okolicznościach śmierć poniósł młody mieszkaniec miasta Eugeniusz Szulczyk.
Dość powszechnie winę przypisano jednemu z miejscowych funkcjonariuszy
MO. Jednak proces, który mu wytoczono, zakończył się jego uniewinnieniem.
Przeniesienie go do innej miejscowości odebrane mogło zostać jako przyznanie
racji tym, którzy takie oskarżenia formułowali. To wydarzenie uzmysłowiło
tylko niektórym, że deklaracje władz mijają się z rzeczywistością, która
w tym przypadku przybrała wymiar tragiczny. Zdecydowana większość miała
nadzieję, że doczeka się wreszcie rezultatów obiecywanych zmian. Te jednak
nie nadchodziły.
W drugiej połowie lat 70-tych sytuacja stała się jeszcze gorsza. Wtedy
zaczęły się nasilać symptomy kryzysu, który w codziennym życiu ludzi przejawiał
się coraz większymi problemami z kupnem podstawowych produktów. Rozbudzone
na początku lat 70-tych nadzieje zderzyły się z coraz bardziej odbiegającą
od nich rzeczywistością. Nie inaczej było w Zbąszyniu. To wtedy właśnie,
jesienią 1978r., pewien klient tamtejszego sklepu mięsnego wysłał kartkę
do jego właściciela Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska". W kpiącym
stylu dał w niej wyraz swemu "podziwowi" dla szybkości i sprawności obsługi
jego personelu, jak również ogromnej obfitości oferowanych przez niego
produktów. Wtedy jeszcze ów przybysz z zewnątrz mógł sobie z tych dokuczliwości
dworować, przedstawił się zresztą z fantazją jako "turysta z ZSRR", ale
wkrótce sytuacja aprowizacyjna w mieście do takich żartów już raczej nie
mogła nastrajać. Zwłaszcza zaś jego mieszkańców, którzy pod koniec 1979r.
mieli wielkie problemy z nabyciem masła. Jego sprzedaż ograniczono do
jednej kostki na osobę, ale na niewiele ta reglamentacja się zdała, skoro
wymarzony kawałek masła wystarczył jedynie dla tych szczęśliwców, którzy
mieli czas i szczęście, by znaleźć się wśród klientów obsłużonych w ciągu
15 minut od otwarcia sklepu.
Wtedy też odarci ze złudzeń zostali ci, którzy mieli nadzieję, że państwo
"da im mieszkanie". Perspektywa otrzymania upragnionych kluczy do "własnego"
mieszkania, które zbudować w Zbąszyniu miała spółdzielnia mieszkaniowa
"Kolejarz" ze Zbąszynka, sięgała, jak bardzo optymistycznie informował
jej zarząd - na "mniej więcej 10 lat". Dla wielu młodych ludzi, którzy
skuszeni zostali do pracy w miejscowych zakładach pracy i pragnęli założyć
rodziny, była to perspektywa niezbyt optymistyczna. Stąd nic dziwnego,
że wieści o strajkach na Lubelszczyźnie a później na Wybrzeżu, które latem
1980r. docierać zaczęły do Zbąszynia, spotkały się z takimi samymi reakcjami,
jak w innych polskich miastach, których problemy mieszkańców były przecież
podobne.
W pierwszej połowie sierpnia, a więc jeszcze przed strajkiem w stoczni
gdańskiej, miejscowe władze sporządziły katalog wniosków i postulatów,
które zostały sformułowane przez pracowników największego zbąszyńskiego
zakładu pracy "Romeo". Było ich w sumie 63; dominowały wśród nich te,
które były najbardziej dokuczliwe, zawierały rejestr bolączek dnia codziennego:
brak było cukru - mimo że już wcześniej, jako pierwszy ten właśnie artykuł
został objęty reglamentacją - wprowadzono tzw. bony. W sklepach brakowało
także podstawowych artykułów spożywczych (obok masła - mięsa oraz wędlin,
ryb, warzyw, mąki, kawy, czekolady, cukierków) oraz higienicznych i kosmetycznych
(papieru toaletowego, waty, środków piorących, mydła). Wielkich problemów
nastręczało nabycie bielizny czy obuwia. Kłopoty były z kupnem węgla oraz
drewna. Jeżeli już coś można było kupić, to produkty te były złej jakości,
stąd wśród zgłoszonych postulatów znalazły się żądania poprawy jakości
pieczywa czy wędlin. Żądano więc poprawy zaopatrzenia, domagano się kontroli
dystrybucji deficytowych artykułów, i takiej organizacji sprzedaży, aby
towar można było kupić po powrocie z pracy, wreszcie wprowadzenia kartek.
Nie mniej bolesnym był brak mieszkań, toteż domagano się budowy bloku
spółdzielczego i zakładowego, zamiany strychów na mieszkania oraz przydziału
działek budowlanych. Myślano także o kwestiach, które wykraczały poza
krąg kłopotów indywidualnych. Tu właśnie pojawiły się postulaty dotyczące
poprawy warunków kształcenia dzieci i ochrony zdrowia, a więc budowy szkoły
czy ośrodka zdrowia. Domagano się również poprawy miejskiej infrastruktury
(rozbudowa gazowni, doprowadzenie gazu ziemnego, kanalizacji, poprawy
oświetlenia i lepszych dróg czy chodników). Krytycznie oceniono dotychczasową
politykę przestrzenną władz miejskich, które doprowadziły do zeszpecenia
Zbąszynia - tak oceniono pobudowane w pobliżu plaży bloki, które winny
stanąć na osiedlach. Tym samym "miasto odzyskałoby dawny urok, wczasowicze
by je chętnie odwiedzali. Dlaczego zatracono urok łazienek?". Te uwagi
oraz postulat, aby uczcić 750-lecie miasta, były nielicznymi argumentami,
które zawierały w sobie elementy krytyczne wobec władzy, ale tylko postrzeganej
z perspektywy lokalnej. Na więcej odwagi miano się zdobyć już wkrótce.
Na wiadomość o podpisaniu 31 sierpnia porozumień gdańskich, które zawierały
między innymi zgodę władz na żądania ekonomiczne (podwyżki płac czy poprawę
sytuacji mieszkaniowej i zaopatrzenia w podstawowe produkty) oraz politycznej
(przede wszystkim powołania niezależnych związków zawodowych) zareagowano
szybko. 3 września przedstawiciele zbąszyńskich zakładów pracy wystąpili
ze wspólnymi postulatami pod adresem miejscowych władz, które były w zasadzie
powieleniem żądań już wcześniej zgłoszonych. Teraz jednak wystąpili solidarnie.
Tak jak ich koledzy z Wybrzeża domagali się poprawy sytuacji mieszkaniowej
(rozpoczęcia budowy domów wielorodzinnych), kolejne postulaty dotyczyły
już lokalnych bolączek. Na ich czele znalazła się budowa zbiorczej szkoły
gminnej, budowa ośrodka zdrowia oraz pawilonów handlowych. Nie zapomniano
o postulowaniu poprawy zaopatrzenia w mięso (domagano się też zmiany receptury
wędlin), tłuszcze oraz artykuły higieniczne i w węgiel. Za niezbędne uznano
też przystąpienie do radykalnej poprawy infrastruktury miejskiej a więc:
gazyfikację miasta, która umożliwiłaby zaopatrywanie mieszkańców miasta
w gaz ziemny, rozpoczęcie budowy sieci wodociągowej i kanalizacyjnej oraz
modernizację sieci energetycznej i poprawę nawierzchni ulic w mieście.
Domagano się zmian w miejskiej infrastrukturze, której nie zdołano uzdrowić
przez kilkadziesiąt lat! Protestujący dali wyraz bolączkom mieszkańców
miasta, które teraz dopiero można było wyartykułować. Co w tym zestawieniu
uderza to brak żądań płacowych (z jednym wyjątkiem) - domagano się podwyżki
płacy dla nauczycieli o 2 tysiące zł. Wtedy też również w Zbąszyniu zdano
sobie sprawę, że spełnienie tych żądań będzie możliwe, gdy zostaną one
poparte przez zorganizowaną społeczność. I tu wiodącą rolę w zespoleniu
kontestujących przeciw absurdom ówczesnej rzeczywistości odegrał pracujący
od 1978r. w miejscowej Bazie Maszyn i Sprzętu Mechanicznego PKP - pochodzący
z Wrocławia - inżynier Ryszard Pitura. To on, wespół z kilkoma osobami,
5 września udał się do Gdańska, gdzie zbąszyńska grupa spotkała się z
Lechem Wałęsą. Po powrocie o tym spotkaniu poinformowano znaczą część
załogi Bazy, która nieco później powołała do życia pierwszą w Zbąszyniu
komisję zakładową nowego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego
"Solidarność".
Po niej, z inspiracji grupy kierowanej przez R. Piturę, zawiązała się
komisja w największym zbąszyńskim zakładzie pracy - "Romeo". Wkrótce komórka
związkowa powstała w Banku Spółdzielczym i niebawem w mieście działało
już 8 takich organizacji. Skupiły one zdecydowaną większość zatrudnionych
w nich pracowników. Jak pisała Gazeta Lubuska z 23 marca 1981r.w zakładach
"Romeo" do "Solidarności" nie przystąpiło jedynie dwóch pracowników! Komisja
Zakładowa w Zakładzie Produkcji Leśnej "Las" w styczniu 1981r. liczyła
156 członków; organizacja związkowa w Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska"
w kwietniu skupiała 145 członków. Utworzyły one w mieście nieformalną
strukturę - Terenową Komisję NSZZ "Solidarność", która reprezentowała
i wyrażała poglądy około 2 tysięcy zbąszyńskich członków Związku i w ich
imieniu występowała w trakcie rozmów z władzami miasta. Tu miano rozwiązywać
problemy, których w ówczesnej sytuacji rozwiązać po prostu nie można było.
Kryzys systemu socjalistycznego był coraz bardziej dotkliwy. Jak się z
początkiem marca 1981r. skarżyła jedna z weteranek partyjnych: "dwa miesiące
w Zbąszyniu, w którym mieszkam od 5 lat nie mogę kupić ani łyżki oleju
ani mięsa, ani łyżki cukru... ostatnio nie mogę kupić zapałek. Dwa miesiące
nie mogę kupić szamponu do umycia włosów, nie można kupić proszku do prania.
Dwa lata nie mogę kupić ani jednej rolki papieru toaletowego".
I tak bardzo dziurawy rynek przestał funkcjonować. Miała go zastąpić znana
starszym mieszkańcom z okresu wojny i lat powojennych reglamentacja. Kartki
na podstawowe produkty żywnościowe, obuwie czy benzynę były wprowadzane
sukcesywnie od wiosny 1981r. Odtąd przez wiele lat przestano kupować.
Aby raz na miesiąc otrzymać przydziałową kostkę masła, 1 kg mąki czy cukru
trzeba było przedstawić w sklepie kartkę, z której sprzedawczyni odcinała
odpowiedni kupon, dopiero wtedy należało uiścić stosowną kwotę i otrzymywało
się ów produkt. Mimo reglamentacji nie wszystkim udawało się zaopatrzyć
w te deficytowe towary. Kartki nie zawsze gwarantowały otrzymanie przewidzianych
racji, gdyż magazyny świeciły pustkami. Najbardziej doskwierał brak podstawowych
produktów spożywczych. I tu z nadzieją spoglądano na rolników, którzy
także pragnęli zmian. Już pod koniec 1980r. (i tu aktywnym był R. Pitura),
ruch solidarnościowy zdobył poparcie wśród rolników ziemi zbąskiej. Pierwsze
koło NSZZ "Solidarności" rolników indywidualnych zawiązało się 11 grudnia
1980r. w Przyprostyni, a nieco później w Nowej Wsi. To ich reprezentanci
w pierwszych dniach stycznia 1981r. wzięli udział w zebraniu w Zielonej
Górze, podczas którego ukonstytuował się Wojewódzki Komitet Założycielski
(w tym gremium znaleźli się Andrzej Michalszczak z Przyprostyni oraz Regina
Pawelska z Nowej Wsi). Dwa miesiące później, gdy 22 lutego zebrali się
przedstawiciele terenowych organizacji Związku w Zielonej Górze, to również
oni zostali wybrani delegatami na I Ogólnopolski Zjazd Związku, który
obradował 8 i 9 marca 1981r. w Poznaniu. W dziesięć dni później, 19 marca
reprezentanci działających wówczas w gminie 9 kół (Przyprostynia, Nowa
Wieś, Nądnia, Perzyny, Strzyżewo, Łomnica, Chrośnica, Zakrzewko i Zbąszyń)
utworzyli swą lokalną organizację związkową. Jej przewodniczącym został
wybrany A. Michalszczak. Pod koniec kwietnia zbąszyńska organizacja "Solidarności"
wiejskiej zorganizowała swój zjazd, w czasie którego poświęcony został
jej sztandar. Był to pierwszy sztandar terenowej organizacji związku "Solidarności"
rolniczej w Polsce! Towarzyszył on rolnikom ziemi zbąskiej w czasie rejestracji
ich związku w Warszawie (12 maja). Dwadzieścia dni później pojawił się
znowu w Warszawie, gdy ich delegacja uczestniczyła w ostatniej drodze
prymasa S. Wyszyńskiego. To również rolnicy zrzeszeni w "Solidarności"
będą inicjatorami poświęcenia w kościele parafialnym w Zbąszyniu krzyży,
które miały zostać z początkiem roku szkolnego zawieszone w szkołach i
przedszkolach na terenie gminy. To również oni byli inicjatorami zorganizowania
pierwszych od ćwierćwiecza "własnych" dożynek, które pod koniec sierpnia
1981r. odbyły się w Łomnicy. Wszystko przemawia więc za tym, że zbąszyńscy
rolnicy, którzy zorganizowali się w 10 kołach (dołączyli koledzy z Jastrzębska)
wykazali więcej determinacji od ich kolegów oraz koleżanek z "Solidarności"
miejskiej. Do takich wniosków skłania nie tyle ocena ich liczebności,
ile właśnie - aktywności. Wśród członków związku pracujących w mieście,
zdecydowanie przeważały kobiety, które raczej nie były zbyt skore do udziału
w akcjach protestacyjnych. I tak, w czasie strajku, który rozpoczął się
jesienią 1981r. w zakładzie rolnym w Lubogórze (należał on do Świebodzińskiego
Kombinatu Rolnego) i na ponad dwadzieścia dni sparaliżował całe województwo
zielonogórskie, większość pracowników zbąszyńskich zakładów pracy solidarnie
poparła żądania swych kolegów, to panie pracujące w zbąszyńskim "Romeo"
- co prawda w tym proteście wzięły udział, ale uczestniczyły w nim zaledwie
przez kilka dni. Wokół uczestnictwa w tym proteście doszło do sporów.
To one właśnie doprowadziły do zmian w kierownictwie Związku w zakładzie:
wtedy to Aleksandra Kobusińskiego zastąpił Bolesław Kluj. Narastający
kryzys ekonomiczny dawał się we znaki zwłaszcza kobietom, które do leżących
u jego źródeł problemów natury politycznej podchodziły z coraz większym
dystansem. To zdaje się tłumaczyć ich wstrzemięźliwą postawę w czasie
tego jesiennego protestu. Został on zawieszony a jego rozwiązanie nastąpiło
wraz z decyzją o wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981r. Napięcie
panujące w kraju było tak duże, że powszechnie czekano na przesilenie.
Mimo oskarżeń ciskanych przez władze pod adresem Związku, to nie on jednak
szykował się do uderzenia. Do rozprawy z wielkim ruchem protestu przygotowywało
się kierownictwo PZPR, z której masowo występowali członkowie (wielu z
nich należało zresztą do "Solidarności"!). Również w Zbąszyniu spodziewano
się kroków skierowanych przeciwko Związkowi. W ostatnim 16 numerze "Naszej
Sprawy" z 26 listopada 1981r. - biuletynu Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność"
w Romeo (ukazywał się on od 21 grudnia 1980r, najpierw w nakładzie 500,
później 250 egzemplarzy) podsumowano rok działalności Związku. Był on
jak zaznaczono - okresem walki o wolne soboty, dostęp do środków masowego
przekazu, reformę gospodarczą, ustawę o samorządzie i przedsiębiorstwie
- i jak podkreślono - te dążenia "Solidarności" spotykają się z "coraz
ostrzejszą" kontrakcją wymierzoną przeciwko Związkowi.
Ogłoszony wówczas stan wojenny miał doprowadzić nie tylko do likwidacji
politycznej opozycji, ale i do pacyfikacji wielkiego społecznego sprzeciwu
wobec dotychczasowych rządów sprawowanych w Polsce przez PZPR. Wszystko
przemawiało za tym, że zamierzenia te da się osiągnąć. Czołgi, które pojawiły
się na ulicach miast (także mieszkańcom Zbąszynia taki pokaz siły zademonstrowano)
miały być tego przykładem. Niewielu ośmieliło się wystąpić przeciwko władzom,
które uciekły się do tych drastycznych środków. Sukces ten miał się jednak
okazać "pyrrusowym zwycięstwem". Doświadczenie wyniesione z okresu 1980/81
było zbyt głębokie, aby mogło zostać zapomniane.
Już w kilka lat później do postulatów wówczas zgłoszonych powrócono. Rozpoczęta
latem 1980r. rewolucja została zakończona i przyniosła Polsce wolność.
KRZYSZTOF RZEPA
Zbąszyńska "Solidarność" - nr 8 (126) sierpień 2005
|